Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lotniskowa histeria wokół portu Gdynia-Kosakowo

Michał Struczyński
Obserwując medialne ruchy dotyczące zawirowań wokół gdyńskiego lotniska można zauważyć, że osiągają one powoli poziom absurdu. Niestety, dla mnie świadczą one tylko o jednym – idą wybory i prawdziwe problemy odkładamy na bok.

„Komisja Europejska stwierdziła, że środki publiczne przekazane przez gminy Gdynia i Kosakowo na rzecz portu lotniczego Gdynia-Kosakowo przyznają beneficjentowi nienależną przewagę konkurencyjną, w szczególności nad lotniskiem w Gdańsku, co stanowi naruszenie unijnych zasad pomocy państwa. Zasady te nie zezwalają państwom członkowskim na przyznanie pomocy państwa w celu powielenia infrastruktury portów lotniczych, jeśli popyt na nią jest niewystarczający, jako że prowadziłoby to do zakłóceń konkurencji między portami lotniczymi i marnotrawienia pieniędzy podatnika. Aby przywrócić sytuację, która panowała na rynku przed udzieleniem pomocy, port lotniczy Gdynia-Kosakowo ma zwrócić nienależnie wypłacone środki w kwocie 21,8 mln euro (91,7 mln złotych). Ułatwi to złagodzenie zakłóceń konkurencji spowodowanych przez pomoc państwa.” - podaje Marta Angrocka-Krawczyk za Antoine Colombani, rzecznikiem unijnego komisarza ds. konkurencji.

Czyli mówiąc krótko – Unia dała pieniądze na lotnisko w Rębiechowie, więc ich broni zakazując konkurencji. Mówi się o braku popytu, braku perspektyw.

Nie jest wielką tajemnicą, że taka decyzja dla partii rządzącej krajem jest lokalnie bardzo na rękę w sytuacji, gdy na jesieni odbędą się wybory samorządowe. Porażka niezwiązanej z żadną partią ekipy, rządzącej drugim w regionie i dwunastym co do wielkości miastem w Polsce jasno pokazuje, że jedynie władze związane z rządem centralnym są w stanie podejmować mądre i racjonalne decyzje. Wszyscy politycy PO mówią więc o oczywistej decyzji, niedopuszczeniu do marnowania środków itp. Mało kto podkreśla fakt, że cała sprawa nie miała statusu Gdynia – KE, tylko Polska – KE, bo to Polska poinformowała o przyznaniu pomocy publicznej.

Sprawa zresztą pewnie przeszłaby bez echa, gdyby nie wyraźny głos naszego eurodeputowanego –pana Kozłowskiego (nomen omen jednego z pomysłodawców powstania lotniska cywilnego w Gdyni), który od pewnego czasu ma inny, wyraźnie wyrobiony pogląd. Temat chociaż bardzo gorący w naszym regionie, w skali krajowej w zasadzie cały czas przechodzi bez większych emocji, a ogólnopolskie media, posiłkują się co najwyżej kilkoma zdaniami z wydań lokalnych.

Warto przypomnieć, skąd w ogóle wziął się pomysł lotniska cywilnego Gdynia. W 2005 podpisano list intencyjny (od którym dzisiaj mówi się że w zasadzie chodziło w nim o to aby lotnisko było, ale tak nie do końca). W 2008 roku rząd stwierdził, że zamiast wykładać pieniądze na utrzymanie niewykorzystywanych, lub wykorzystywanych w sposób marginalny (tak jak na Babich Dołach) lotnisk wojskowych, przekaże je samorządom. Stało się to w 2009 roku. W ten sposób powstał pomysł, aby skoro lotnisko już i tak jest i to czynne, przystosować go do ruchu cywilnego w pewnym, ograniczonym zakresie – i inicjatorem tego przedsięwzięcia nie był tylko oskarżany dzisiaj o wszelkie zło tego świata prezydent Szczurek. Potem nagle zaczęły się kosztujące setki milionów złotych (przy których wartość spornej pomocy wydaje się poziomem wydatków na reklamę) rozbudowy Rębiechowa, zmiana perspektywy itp. Autorzy listu intencyjnego gdyńskiego lotniska, dzisiaj mówią , że wtedy były inne realia, inne plany i przewidywania.

Rodzi się tu pytanie – to jak daleko sięgają prognozy ludzi rządzących województwem, skoro nie są w stanie przewidzieć zjawisk ekonomicznych i planów rozwoju na zaledwie kilka lat do przodu? Pamiętać też należy, że lotnisko Gdynia/ Kosakowo nie wyrosło nagle, jest starsze niż Rębiechowo i czy będzie cywilne, czy nie to i tak generuje dla samorządów koszty, bo musi być utrzymywane i jest lotniskiem czynnym.

KE podnosi, że lotniska są za blisko bo odległość między nimi to 25 km. Tak samo jak lotniska np. Goteborga (Landvetter – Save to 27 km), Oslo (Gardemoen 48 km, Rygge 66km), czy np. niemieckie Saarsbrucken (Saarbrucken – Zweibrucken to 21km). Dwa pierwsze miasta pomimo liczby mieszkańców zbliżonej do trójmiejskiej aglomeracji (600 – 900 tyś mieszkańców) generują nawet kilkunastokrotnie większy ruch lotniczy niż nasze Rębiechowo. Niemieckie lotniska pomimo iż znajdują się w zaledwie 175 tysięcznym mieście, również generują wyższe obroty.

Wielu napisze – no właśnie chociażby podane wyżej przykłady miast wskazują, że u nas nie ma takich potrzeb. Tak, na dzień dzisiejszy nie ma, tylko czy taki fakt to powód do rezygnacji czy raczej innych, wspólnych działań?
Jestem ekonomistą i wiem na czym polegają zasady popytu i podaży. Wiem jednak również o tym, że świadome kierowanie rozwojem to nie tylko obserwowanie rynku, ale również ingerowanie w ruchy jego „niewidzialnej ręki”, które powinny z każdego negatywu tworzyć, lub dawać możliwość stworzenia pozytywu. Popyt można i należy kreować, tak aby móc wykorzystywać swoje zasoby i dokonywać ich rozbudowy. To żadna nowość, niestety rzadko kiedy zajmująca uwagę polityków – ludzi z natury chyba krótkowzrocznych. U nas największa debata dotyczy przywrócenia przestrzeni miejskiej rowerzystom i pieszym. No tak, tu się można wykazać. Wszyscy mieszkańcy wyruszą w miasto oddając się relaksowi i wspólnemu podziwianiu otaczającej ich rzeczywistości, zasilając obroty okolicznych kawiarni i restauracji. Sam jestem w pewnym sensie entuzjastą takich rozwiązań, jednak zawsze zastanawia mnie – skąd ci ludzie się znajdą. Wracając z pracy w jakimś call center albo „agencji analitycznej” po 8 godzinach wklepywania cyferek? Jakie są losy miasta bez przemysłu pokazuje nam przykład Detroit. Bez konkretnej gospodarki rozwijającej region, wszystkie te piękne i przyjazne rowerzystom centra miast będą przypominały wielką ławkę przed wiejskim GS-em.

Wszystkie hiszpańskie opuszczone lotniska czy miasta cieni i puste autostrady (najlepiej przedstawia to jeden z odcinków Top Gear) wybudowane za miliardy unijnych pieniędzy okazały się niepotrzebne, bo nie wykorzystano ich do jednego: rozwoju gospodarczo – przemysłowego.

Tymczasem, ja czuję się jakby od jakiegoś czasu Polska swoją granicę miała w Gdańsku nie tylko od strony morza. Potężne inwestycje drogowe i portowe przeprowadzane w tym mieście mogą tylko cieszyć, lecz dlaczego cokolwiek ma się dziać na północny wschód od tysiącletniego grodu jest od razu skrytykowane, zakrzyczane i wyśmiewane? Nie ma za to chętnych do przejęcia np. Estakady Kwiatkowskiego, brak jakichkolwiek działań, poza nic nie wnoszącymi debatami na temat OPAT, nawet największa pomorska inwestycja – kolej metropolitalna – dotrze do centrum Gdyni tylko dzięki uporowi Gdynian i prywatnego inwestora – ale kto wie, może i to KE zakwestionuje. Okazuje się, że wszyscy wiedzą lepiej niż władający miastem co Gdyni jest potrzebne, i jaką wizję rozwoju powinno obrać. Wynika z tego, że wybory były sfałszowane, wyniki przekłamane, a rządzący nie mają żadnego mandatu społecznego na swoje działania. Cokolwiek się w tym mieście dzieje, od razu słyszymy „marnotrawstwo, gigantomania, kompleksy, niepotrzebne, rozdmuchane” itp.

Za to gdańskie Bizancjum nikogo nie drażni. Powstają nawet kuriozalne spory – według PO w Gdańsku opłata śmieciowa uzależniona od metrażu jest jedyną słuszną metodą, natomiast dla tego samego ugrupowania w Gdyni już zasadą nie do przyjęcia – bo wymyśloną przez Samorządność. A najbardziej chyba denerwujące dla opozycji są sondaże mówiące o stopniu zadowolenia mieszkańców – no bo jak można być tak szczęśliwym w mieście nierządzonym przez swoje ugrupowanie?

Moim zdaniem właśnie w naszym regionie, najbardziej brakuje wizjonerów – nie boję się tego słowa. Ludzi, którzy nie chcą ubogiej bylejakości i działania tylko na zaspokojenie zwykłych teraźniejszych potrzeb. Słyszymy co jakiś czas, po co Gdyni hala widowiskowa (do tego z kotarą), po co stadiony, po co infoboxy i tym podobne fanaberie – przecież wszystko jest już w Gdańsku. Odpowiem tak – bo jako mieszkaniec miasta, które ma oficjalnie prawie 250 tyś mieszkańców, mam prawo i ochotę wyboru pomiędzy bizantyjskim rozmachem „wielkiego miasta” a dopasowanymi do mniejszych potrzeb obiektami. Tak samo jest z lotniskiem – nikt dzisiaj nie jest w stanie stwierdzić, że na zasadach ruchu cargo nie odniosłoby sukcesu, bo ruch lotniczy to nie tylko miliony pasażerów. Ale za to oznaczałoby nieuniknioną rozbudowę ul. Kwiatkowskiego i ul. Płk. Dąbka, oraz może wreszcie uświadomienie władzom gminy Kosakowo, że codziennie w ich kierunku z pracy w Gdyni wracają tysiące samochodów i ul. Derdowskiego jest jednak niezbędna.

Rozumując w sposób jaki dzisiaj dyskutujemy o lotniskach, można się pokusić o stwierdzenie – a po co właściwie ten gdyński port, przecież widać z niego port w Gdańsku? Przykład mamy nawet teraz – całkiem możliwe, że KE będzie za jakiś czas rozpatrywać sensowność powiększania obrotnicy portu w Gdyni – operator DCT przecież już takie pogróżki oficjalnie przedstawiał.

Wiadomym jest, że żadne miasto nie postawi własnych fabryk, montowni, centrów logistycznych czy laboratoriów. Ale może czynnie wpływać właśnie swoim wizjonerstwem na to czy przedsiębiorcy będą mieli ochotę inwestować tu, a nie gdzie indziej. Ktoś powie – tak wielkie słowa, tylko że moja ulica jest dziurawa, tam nie ma świateł, tu chodnika brakuje, co mnie obchodzi port, lotnisko czy inna fanaberia. Prawda jest niestety taka, że niezależnie od postępowania władz miejskich i ekipy rządzącej zawsze będą takie problemy i naprawdę przenoszenie środków inwestycyjnych na bieżące remonty w niczym nie pomoże. Poza tym, to jak wygląda nasze bezpośrednie otoczenie zależy w dużym stopniu od nas samych – ilu z mieszkańców bierze udział w wyborach o tym najniższym, decydującym o losach ich ulicy poziomie, czyli np. do Rad Dzielnic? Skoro wybierani są tam ludzie z poparciem często zaledwie kilkunastu wyborców, to jakie maja oni mieć poważanie w urzędzie? Tak, to prawda, w Gdyni jest wiele spraw mniejszego kalibru do pilnego załatwienia i rządząca ekipa wiele z nich nie realizuje od lat. Ale to nie powód, aby rezygnować z realizacji jakiejś obranej wizji rozwoju.

Oczywistym jest fakt, że antagonizmy między Gdańskiem i Gdynią są i będą. Gdynia zawsze była niepokornym miastem bez kompleksów, kiedyś kolącym w oko Niemców potem komunistów i to jest pewnie główną tego przyczyną. Można mówić o jednym Trójmieście jako organizmie, jednak póki wszyscy wreszcie nie zrozumieją, że każde z miast to równorzędni partnerzy, wspólnego rozwoju nie będzie. I naprawdę polityczne przetasowania niewiele tu zmienią. Niezależnie od zmian władz, ludzie pozostaną ludźmi i dla gdańszczan Gdynia będzie „ta zakompleksioną” prawie wsią rybacką a dla mieszkańców Gdyni, Gdańsk nie będzie „wielkim miastem” w którego należy być zapatrzonym z podziwem. Popierajmy nawzajem działania rozwojowe wszystkich trzech miast bo od tego zależy, czy będziemy zaściankiem, droga przelotową na letnie wakacje na półwyspie, czy rejonem, który jak już nieraz w historii pokaże, że można iść do przodu.

Michał Struczyński

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto