Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Janusz Szlanta przed sądem w związku ze Stoczniowym Funduszem Inwestycyjnym

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Stoczniowcy stoją w kolejce, aby dostarczyć związkowcom ze "Stoczniowca" pozwy o zapłatę odszkodowań przez SFI.
Fot. Sławomir Ptasznik
Stoczniowcy stoją w kolejce, aby dostarczyć związkowcom ze "Stoczniowca" pozwy o zapłatę odszkodowań przez SFI. Fot. Sławomir Ptasznik
Czy Janusz Szlanta działał na szkodę pracowników Stoczni Gdynia SA i Skarbu Państwa? Według senator SLD Ewy Serockiej, tak. - Gdy przejrzałam dokumentację Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego, włosy mi się zjeżyły.

Czy Janusz Szlanta działał na szkodę pracowników Stoczni Gdynia SA i Skarbu Państwa? Według senator SLD Ewy Serockiej, tak.

- Gdy przejrzałam dokumentację Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego, włosy mi się zjeżyły. Moim zdaniem zarządcy funduszu dopuścili się przestępstwa - mówi Serocka.

Chodzi o akcje SFI, 14-procentowego udziałowca Stoczni Gdynia SA. Senator Serocka podejrzewa, że zostały one zastawione w różnych zakątkach świata. - Operację przeprowadził były prezes zakładu Janusz Szlanta - mówi senator Serocka. - To może znacznie utrudnić odzyskanie przez wierzycieli pieniędzy od SFI.
Wierzyciele to głównie pracownicy Stocznia Gdynia SA. Dziś przed warszawskim Sądem Gospodarczym odbędzie się pierwsza runda sporu pomiędzy nimi a SFI, kontrolowanym przez Szlantę.
Stoczniowcy domagają się ogłoszenia upadłości funduszu, bo według różnych szacunków spółka ta, posiadająca kapitał akcyjny w wysokości 102 tys. zł, jest winna załodze zakładu około 3 mln zł z tytułu odszkodowań za nieprzekazanie obiecanych akcji. Wcześniej, na ich poczet, od stoczniowców pobierano 400 zł. Większość z tych pieniędzy przepadła.
O konflikcie wokół Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego i roszczeniach stoczniowców wobec niego "Dziennik" napisał jako pierwszy w październiku ub.r. Potem sprawą zainteresowali się politycy i prokuratorzy.

Kolejnych 600 pracowników Stoczni Gdynia SA, którzy czują się oszukani przez Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny i Janusza Szlantę, zgłosiło się, w ciągu trzech ostatnich dni do przedstawicieli stoczniowego związku zawodowego "Stoczniowiec".
Podpisywali stosowne umowy, bo to właśnie związkowcy ze "Stoczniowca" w porozumieniu z jedną z trójmiejskich kancelarii adwokackich, będą reprezentować załogę w rozpoczynającym się dziś w Warszawie postępowaniu upadłościowym wobec SFI.
Gra toczy się o pieniądze liczone w milionach złotych. Jeśli sąd uzna, że SFI jest bankrutem - a jest to prawdopodobne, bo zobowiązania spółki przekraczają jej majątek - funduszem pokieruje syndyk. Ten postara się spłacić długi.
Aktualni zarządcy SFI twierdzą, że są szanse, by stoczniowcy odzyskali pieniądze.

- Nigdy nie chciałem oszukać stoczniowców i nie wypłacić im tych pieniędzy - mówi Janusz Szlanta, prezes SFI.

- Według mojej wiedzy część osób uzyskała już odszkodowania. Pracujemy nad tym, aby podobnie stało się wobec pozostałych. Chcę podkreślić, że SFI wbrew swojej nazwie nie jest spółką inwestycyjną, lecz managementową. Założenie było takie - jeśli odniesiemy sukces, podzielimy się nim ze stoczniowcami i oni także będą mieli profity z naszej działalności. Wartość akcji jest w tej chwili bardzo niska, bo wiadomo, jaka jest sytuacja stoczni. Uważam, że stoczniowcy nie powinni wysuwać roszczeń.

Były prezes zakładu pesymistycznie odnosi się także do zapowiedzi prób odwołania członków SFI z rady nadzorczej stoczni.

- Nie pomogą tutaj pisma kierowane do ministra skarbu, bo podobną decyzję podjąć może tylko walne zgromadzenie akcjonariuszy zakładu - mówi Szlanta.

Niewykluczone, że w niektórych kwestiach inny pogląd na działalność Janusza Szlanty będą miały organa ścigania. To, czy byli zarządcy stoczni i jednocześnie Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego dopuścili się przestępstwa, bada gdańska Prokuratura Okręgowa. Śledczy sprawdzają, czy zarząd zakładu, m.in. poprzez interesy przedsiębiorstwa powiązane z SFI, nie działał na szkodę stoczni.

Kariera Janusza Szlanty

Z wykształcenia fizyk, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, po skończeniu studiów zarządzał spółdzielnią mieszkaniową. Potem z bratem sprowadzał z Włoch zapięcia do butów narciarskich. Zasłynął też jako współwłaściciel firmy roznoszącej mleko. Handlował mrożonymi flakami z importu. Od 1993 r. przez osiem miesięcy był wojewodą radomskim. Nim trafił do Stoczni Gdynia, w marcu 1997 r., zasiadał w radach nadzorczych różnych banków i z budową statków nie miał nic wspólnego. Przychodził tutaj jednak z opinią świetnego finansisty. W czasie swojej prezesury otrzymał wiele prestiżowych nagród, m.in. eksportera roku 2000 i - według rankingu tygodnika "Wprost" - stał się jednym z najbogatszych Polaków. Ostatecznie doprowadził stocznię na skraj upadku i odchodził z zakładu w marcu br., odwołany przez radę nadzorczą.

Oszukani

SFI podpisał umowy z ponad 3 tys. stoczniowców. Do końca 2000 r., wraz z planowanym wejściem stoczni na giełdę, za wpłacone 400 zł otrzymać mieli po 400 akcji zakładu. Termin wejścia stoczni na giełdę przełożono i 15 grudnia 2000 r. podpisano aneks do umowy, na mocy którego stoczniowcy mieli otrzymać akcje do końca 2001 r. Inaczej mogli żądać odszkodowań w wysokości tysiąca złotych albo we wcześniejszym terminie podpisać kolejny aneks o opóźnieniu w przekazaniu akcji. Termin minął, nowych aneksów do umów nie podpisano, a stocznia do dziś nie jest notowana na giełdzie. Na wypłatę odszkodowań stoczniowcy nie mają na razie szans.

Stoczniowcy nie są pierwsi

Przełom 1999 i 2000 r.

- o swoje pieniądze walczą przed sądem byli pracownicy należącej do grupy Polskich Linii Oceanicznych, upadłej spółki Pol-Ocean. Chodzi o kwotę znacznie przekraczającą milion złotych, do której dodatkowo marynarze żądali doliczenia odsetek. Sąd Pracy nakazał wypłacić im pensje, wcześniej zabezpieczył na poczet wypłat statek m/s "Żeromski".

Luty 2002 r.

- do sądu trafia wniosek o ogłoszenie upadłości gdańskiego klubu sportowego GKS Wybrzeże. Długi klubu wyniosły prawie 6 mln zł, na co składały się zaległości wobec różnych firm, a także wobec sportowców.

Lipiec 2002 r.

- pracownicy i związkowcy domagają się ogłoszenia przez sąd upadłości gdyńskiej firmy budowlanej Probud. Przedsiębiorstwo od miesięcy nie wypłaca pensji, przeprowadzane są zwolnienia grupowe, zaległości sięgają setek tysięcy złotych. Sprawą interesuje się prokuratura.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto