Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdynia: UFO spadło na teren miasta? Badania do dziś nie wyjaśniły tajemniczej katastrofy

Dorota Abramowicz
sxc.hu
Mijają lata a ta zagadka nadal jest niewyjaśniona. Mimo upływu 53 lat wciąż nie wiadomo, co się stało tamtego dziwnego styczniowego dnia...

Jedno jest pewne - w środę, 21 stycznia 1959 r. tuż przed godziną 6 rano w Gdyni coś spadło. Był to duży, rozgrzany do czerwoności przedmiot, zakończony ognistą smugą. Pracownicy gdyńskiego portu widzieli, jak nad falami wzburzonej przez sztorm zatoki jeszcze długo unosiła się para.

Dla badaczy Niezidentyfikowanych Obiektów Latających historia ta miała być dowodem na istnienie UFO. Dla niektórych historyków świadectwem, że Rosjanie eksperymentowali nad Polską z bronią rakietową. Albo że Amerykanie stracili satelitę SCORE, zaś opowieści o rzekomym znalezieniu ufoludka były specjalnie rozpuszczane przez "służby", by ukryć wagę znaleziska. Niektórzy mówili o grze wywiadów, inni o potężnym meteorycie.
Bez rozstrzygania o prawdziwości stawianych tu hipotez, przypomnijmy fakty...

W piątek, dwa dni po dziwnej katastrofie w porcie Włodzimierz i Jadwiga Płonczkier, pracownicy POSTI w Gdyni zadzwonili do redakcji nieistniejącej już gdańskiej popołudniówki "Wieczoru Wybrzeża". Zaskoczonemu redaktorowi opowiedzieli, że o godzinie 6 rano zauważyli nadlatujący nad miasto od północnego zachodu talerz. Był duży, koloru pomarańczowego o różowych brzegach. Zawisł nad miastem na kilkanaście sekund. Reporter ruszył do pracy. Materiał zebrał rzetelnie - rozmawiał ze stoczniowcami, prawdopodobnie konsultował się z gdyńską milicją. Dopiero tydzień po katastrofie ukazał się artykuł, zatytułowany "Portowcy opowiadają o tajemniczym przedmiocie". Popołudniówka informowała: "Pierwszym, który oficjalnie zgłosił w Kancelarii Miejskiej MO swoje spostrzeżenia, był pracownik portu, Jan Blok.

Inwazja UFO z Nowego Jorku w Gdańsku i Sopocie

- Ja i pięciu moich kolegów pracowaliśmy w tym czasie w ładowni (...) Ten dźwięk przypominał raczej zgrzyt, powstały na skutek tarcia metali. - Dźwigowy Władysław Kuczyński dodał, że "coś" było długości około metra, raczej półkoliste niż okrągłe, najpierw różowe, później coraz bardziej czerwieniejące. Woda wytrysła na wysokość 1,5 metra."

Nieznany obiekt nie leżał głęboko i niedługo później został wyciągnięty na nabrzeże. Po zainteresowaniu się tematem przez "służby" w gazecie przestały się ukazywać artykuły. Niektórzy twierdzili, że do basenu spadł zwyczajny meteoryt i nie warto sobie tym zawracać głowy.

W całej tej historii jest jeszcze jeden element - otóż ponoć kilka dni po katastrofie strażnicy portowi znaleźli na plaży dziwną istotę, ubraną w uniform z materiału podobnego do metalu, mówiącą w nieznanym języku. Istota z poważnymi oparzeniami twarzy trafiła do "szpitala uniwersyteckiego".

Szpital został zamknięty i otoczony przez służbę bezpieczeństwa. Podczas badań zaskoczeni lekarze zorientowali się, że pacjent ma zupełnie inny układ narządów wewnętrznych niż człowiek, a jego krwiobieg biegnie poprzecznie do ciała na kształt spirali. Ponadto liczba palców u rąk i nóg była różna niż u człowieka. Istota zmarła, gdy lekarze zdjęli z jej ręki bransoletę. Ciało wywieziono samochodem chłodnią do ówczesnego ZSRR.

Codziennie rano najświeższe informacje z Gdyni prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto