Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z ligi chuliganów na listę bestsellerów. Fenomen Zbigniewa Rybaka

Wojciech Mucha
Wojciech Mucha
Przemyslaw Swiderski
Zbigniew Rybak przez kilkanaście lat przewodził jednej z najgroźniejszych grup polskich chuliganów piłkarskich, kibicom gdyńskiej Arki. Dziś ten blisko pięćdziesięcioletni biznesmen i były sportowiec wydaje książkę – biografię „Zbigniew Rybak. Syn Józefa”, która już w przedsprzedaży uzyskała status bestsellera. Rozmawiamy z nim o świecie „sport madness”, „sportowego szaleństwa”, które w latach 90. prowadziło na stadiony w całej Polsce (i Europie) tysiące młodych mężczyzn, ale i o tym, czy można w taki sposób przeżyć całe życie.

*Wywiad dotyczy zjawiska społecznego, jakim jest stadionowe chuligaństwo i nie ma na celu promowania takich postaw.

Dlaczego „Syn Józefa” pojawił się w tytule?
Bo jestem współczesnym wikingiem, a w starym średniowieczu mówiono: imię, nazwisko, syn kogo. Tata odszedł, gdy byłem młody. Miał 48 lat, gdy zginął w wypadku, ja miałem wtedy 24 lata. Teraz spędzalibyśmy wiele fajnych chwil. Ta książka to...

Hołd?
Myślę, że nie. Ale myślę, że gdyby żył… Na początku nie był ze mnie dumny. Dziś? Myślę, że tak.

Nie posądzam Cię o brak pieniędzy, ani popularności. Masz w kibicowskim środowisku renomę legendy, o czym mówią nawet twoi zapiekli przeciwnicy. Po co książka, którą napisaliście wspólnie z Grzegorzem Majewskim?
Okazało się, że wiele osób poznając moje życie zauważyło we mnie określone cechy - nie to, że jestem chuliganem, że mam pieniądze, że sobie radzę, tylko to, że jestem autentyczny. Sadzę, że dzięki temu udało mi się wytłumaczyć fenomen chuligaństwa, tego „sport madness”.

Myślisz, że po tej lekturze ludzie uznają, że w stadionowym chuligaństwie jest jakiś sens?
Po lekturze nawet ktoś taki, jak moja znajoma z całkiem innej bajki, prawniczka, potrafi to zrozumieć (śmiech). Dałem tę książkę do przeczytania prawnikom, stoczniowcom, lekarzom, raperom, chuliganom, ludziom biznesu, gangsterom – mógłbym obdzielić cały przekrój społeczny. Każdy połknął ją jednym haustem. Jest napisana prostym językiem, ale to mój język, jestem autentyczny. Chcę, żeby młodsi ode mnie zobaczyli „jak to było kiedyś”.

Nie każdy wierzy?
Nie każdy. Mam kolegów, którzy do dzisiaj jeżdżą na mecze i oni niektórych rzeczy z dawnych czasów nawet nie opowiadają tym „obecnym chuliganom”. Usłyszeliby, że są pierdolnięci, że to jest w ogóle niemożliwe, by coś takiego się wydarzyło. A te rzeczy się działy.

Cofnijmy się do samego początku. Z czego to się brało, że część młodych ludzi w latach dziewięćdziesiątych wybierała taką drogę, wybór: zostanę chuliganem?
Nie było praktycznie nic innego do roboty, nie było tej palety możliwości, mogłeś pograć sobie na komputerze Atari czy Commodore, czekając pół godziny w bezruchu, aż gra ci się załaduje (śmiech). Nie było innych pokus. Jak ktoś szukał adrenaliny, to mógł się zrealizować w takiej grupie jak nasza.

Większość naszych Czytelników kojarzy takich ludzi w najlepszym razie z nieokrzesaną hałastrą robiącą burdy.
Mnie się udało zunifikować tych chłopaków z Arki i poprzez trening walki ich wzmocnić. Cóż, każdy wie, że jak trenujesz cokolwiek, sport, czy nawet seks, to trening czyni mistrza., nic w tym odkrywczego. Pokazałem więc wówczas chłopakom, że możemy działać wspólnie, cała Gdynia, razem. To zresztą dla mnie do dziś jest tajemnicą, dlaczego to niby ma być fenomenem, ale mam mnóstwo znajomych kibiców choćby z Krakowa, którzy się nawzajem nie znają, choć są kibicami Cracovii. My się wszyscy znaliśmy, wspieraliśmy trenowaliśmy. To megaważne, kiedy wiesz, że „jeden za drugim stoi, nikt się nie boi”

Czyli co? Byliście jak zawodnicy innej dyscypliny niż reszta polskich chuliganów?
Jak hordy wikingów (śmiech). Trochę się na tym znam (Rybak pokazuje młot Thora, w mitologii nordyckiej boga burzy i piorunów, który nosi na szyi). Wiem np., że wikingowie atakowali grupy dużo liczniejsze. Mieli dobre geny, ale wspierali się nawzajem, nie bali się śmierci, bo wiedzieli, że pójdą do Walhalli (w mitologii nordyckiej miejsce przebywania poległych w chwale wojowników – red). Nie bali się śmierci, wręcz pragnęli jej i bywało, że pięćdziesięcioletni wiking, który brał udział w stu walkach, potyczkach, był załamany, że jeszcze nie zginął.

Jeszcze nie masz pięćdziesięciu lat.
Tak, jeszcze jakieś pół roku (śmiech)

Goplania Inowrocław – Arka Gdynia, wiosna 1999 r.
Na jednej z głównych ulic tuż przy moście zlokalizowaliśmy ok 15-20 osobową grupę miejscowego Zawiszy. Tym razem nie było wątpliwości, ponieważ jeden z nich miał szal WKS-u. Z okrzykiem „Arka Gdynia” wyskakujemy z aut i atakujemy tę grupę. Jej tyły rozbiegają się błyskawicznie po bramach, a przód chcąc uciekać, tratuje się wzajemnie. Wykorzystujemy panikę w szeregach wroga i karzemy gości. Następnie podjeżdżają psy, więc wsiadamy do samochodów i ruszamy w kierunku dworca.

A może książka jest po to, by o sobie przypomnieć? Dziś nie pokazują Cię w „Pod napięciem” TVN-u i nie kręcą o Tobie filmów, jak „Rugbyści” Sylwestra Latkowskiego.
Wielu ludzi mówi że jestem narcyzem, bo czasem pytam dla żartów, czy ładnie wyszedłem na zdjęciu, albo czy nie jestem za gruby. Jednak na pewno nie zrobiłem tego dla pieniędzy, splendoru, dla jakiejś sławy. Przez całe życie ocierałem się o popularność - będąc fighterem, chuliganem a potem rugbistą. I dla mnie to nie jest nic dziwnego że ktoś podchodzi do mnie i mówi, że chce zrobić ze mną zdjęcie.

A podchodzą?
Tak. I zdarza się, że ktoś mówi że chce zrobić sobie ze mną zdjęcie, po czym daje telefon koledze, ja go obejmuję i czuję, że on się cały trzęsie.

Masz poczucie, że ludzie boją się ciebie?
Raczej świadomość, że to jest dla nich jakieś ważne wydarzenie, nie wiem, jak z filmu… Widzę, że wielu z nich to dużo kosztuje, że podejdą do mnie. Ci ludzie - bo to też czasami kobiety - mają chyba troszeczkę błędne wyobrażenie, że jestem strasznie groźnym typem (śmiech), a ja szanuję wszystkich. Raz byłem świadkiem sytuacji, gdy do pewnego „słynnego gościa” podeszła kobieta i powiedziała, że chciałaby z nim zdjęcie, a on jej odmówił. Widziałem, że dla niej to było gorzej, niż jakby ją uderzył w twarz. Kim on jest, kurwa, żeby coś takiego zrobić?

Bokser Artur Szpilka, były chuligan krakowskiej Wisły mówi, że kiedy był młody, chciał być, jak Ty. Jednocześnie Twój siedemnastoletni syn w filmie promującym książkę mówi, że wie, że Twoja droga nie jest dla niego, że to nie możliwe.
Artur Szpilka ma trzydzieści trzy lata, a mój syn ma siedemnaście. To jest całkowicie inne pokolenie. Mój syn mojej drogi by nie wybrał, pewnie dlatego że to już jest niemożliwe. Z czego się bardzo cieszę, bo w bardzo szybkim czasie trafiłby do więzienia. Ale, jako że jednak pewne rzeczy są w genach to i on jest takim buńczucznym, zadziornym chłopakiem, jakim ja byłem w jego wieku.

Geny są ważne?
Pewne rzeczy są przekazywane w genach. To naukowo udowodnione. Spójrz na mojego psa, Hansa (Hans chodzi po domu Rybaka, nie zwracając na nas uwagi). To trzecie pokolenie Amstaffa. On nie wykazuje żadnej agresji, ale to dlatego, że: ojciec czempion USA, matka czempionka Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, a gdyby cofnąć się dalej to też – psy wystawowe, grzeczne, które nie mogły być agresywne.

Groźny, a grzeczny.
To są geny i wychowanie. Wcześniej miałem psy, które przysparzały mi wiele problemów. Helmut – miałem takiego przed Hansem – rzucił się na wsi na konia – rozpędził się i rzucił się mu do pyska, chwycił go za chrapę, czym mocno konia zdziwił. Koń chyba pomyślał, że coś mu się przyczepiło, dość zresztą ciężkiego, do pyska. Musiałem podejść i Helmuta przydusić.

I puszczał?
No puszczał. Musiał, bo go dusiłem.

Bałtyk Gdynia - Arka Gdynia, jesień 1997 r.
Końcówka wakacji, więc nas mało. Przed samym rozpoczęciem meczu młodzi kibice Arki szturmują sektor SKS-u. Ci jednak się obronili i sytuacja się zmieniła. Całkowity brak odpowiedzialności tych debili, którzy tam pobiegli. Na szczęście po chwili wpadło kilku „dobrych” chłopaków i Bałtyk zostaje wyrzucony z sektora (…) Ogólnie bardzo ciekawy mecz, dawno takiego z nimi nie było.

Mojemu synowi mówiłem zawsze: Dla mnie jest najważniejsze to, żeby inni nie musieli płakać przez ciebie.

Znalazłbym kilka takich osób.
Słuchaj, ci którzy, płakali, dostali wpierdol, bo sami tego chcieli. Nie pozwalałem jednak nigdy, by kopano leżącego, by skakać po głowie. Zgadzałem się na to, by uderzać w tempo, by wyłączać z gry, ale potem wszystko wraca do normy. A przeciwnicy? Cóż, Oni chcieli mnie pobić, a to że ja byłem sprytniejszy i ich pobiłem? Przecież bywało, że i ja zostałem pobity. Nie jestem supermanem!

A co powiesz o sytuacji sprzed dziesięciu lat, gdy w wyniku wewnętrznych tarć wśród kibiców Arki, tym samym stanąłeś naprzeciwko młodych chuliganów i wygrałeś potyczkę. Film z tego zdarzenia pt. „9 na 1. Młoda Arka vs Stara Arka” można znaleźć w internecie.
Nie chcę do tego wracać, bo większość z tych dziewięciu chłopaków, co tam przyszło, to wiesz - pięciu przyszło ze mną rozmawiać… Zresztą - opisuję to w książce i to jest coś, co jest dla mnie wstydliwe... Wtedy już nie byłem chuliganem Arki Gdynia, ale to już poszło w niepamięć.

Ten film wciąż dla wielu twoich sympatyków jest symboliczny – pokazujący walkę starych z młodymi, gdzie starzy wygrywają doświadczeniem, bezwzględnością i charakterem.
Wiesz, nie na darmo się nazwałem samcem alfa. Ja jestem wojownikiem, jestem współczesnym wikingiem, nie boję się robić pewnych rzeczy - otrzymać razów, ciosów. Wiesz, nie obawiam się nawet tego że… Cóż - mogę powiedzieć - nie boję się śmierci.

A czego się boisz?
(bardzo długa cisza, Rybak patrzy w ziemię)

Boję się tylko i wyłącznie… Choroby mojego… kogoś najbliższego… (cisza)

Legia II Warszawa - Arka Gdynia, wiosna 2000 r.
Legia jak to ma w swoim zwyczaju, wyrzuciła na nas sprzęt o bardzo zróżnicowanym gatunku - od krzesła począwszy, a na granacie z gazem łzawiącym kończąc, po czym kiedy na nich ruszyliśmy, wszyscy zaczęli uciekać. Rozbiegli się na wszystkie strony, kilku nie zdążyło, co skończyło się dla nich szpitalem. Następnie wróciliśmy na „Żyletę”, co spowodowało, że na boisko wjechało z tysiąc Legionistów. Zaczęli oni kozakować, abyśmy przeskoczyli przez płot, który ma ok. dziesięciu metrów. Z dołu było już pełno psów, które wyparły nas z sektora.

Była taka sytuacja, już nie za czasów mojej chuligańskiej aktywności. Pracowałem wówczas w największej dyskotece w Trójmieście jako barman i byłem świadkiem, gdy żołnierze amerykańscy zaczęli napinać się do naszych chłopaków - Młodych Chuliganów Arki Gdynia. Co ja zobaczyłem! Najpierw stworzyli linię, po czym otoczyli tych żołnierzy i zaczęli się z nimi bić, przy czym całkowicie podświadomie użyli wszystkich technik, Jakie znali. Kumpel który razem ze mną na to patrzył, najemnik z Bałkanów powiedział, że był przekonany, że nasi ćwiczyli wojskowe systemy walki - stłamsili tych żołnierzy, przepchnęli ich w jedno miejsce i atakowali ich naprzemiennie. Finał był taki, że jeden z żołnierzy USA wskoczył do kanału portowego, tuż obok ORP „Błyskawica”. Młodzi chłopcy w starciu z marynarką wojenną USA.

W latach 90. chuligaństwo było celem samym w sobie. Ten w sumie romantyczny etap się jednak kończy. Powstaje CBŚ, rozbijane są grupy przestępcze – Pruszków, Wołomin, inne. W miejsce tych grup wchodzą grupy wywodzące się ze środowisk chuliganów piłkarskich. Pojawiają się interesy, przestępczość, narkotyki. Ty z tego wtedy wychodzisz.
To wszystko zepsuło tę subkulturę. Być może też bym był przez to zepsuty, ale nie zarobiłem nigdy złotówki na takich sprawach.

Dlaczego?
Bo nie chciałem iść siedzieć. Nie chciałem z tego pieniędzy, bo wiedziałem, jak się to może skończyć. Zresztą wiele z chuligańskich sytuacji wpakowało mnie w problemy. Kilka razy się ukrywałem, trzy razy siedziałem w areszcie śledczym.

Nie ciągnęło Cię do gangsterki?
Mnie w życiu bardzo dobrze szło. Mam dobry zawód, kelner-barman, ale pracowałem też jako bramkarz w knajpach. To były inne czasy, dostawałem 100 zł za noc, ale kolejne 600 dostawałem za załatwianie stolików, loży. I wychodziłem z nocki z utargiem równym pensji kogoś, kto zasuwał w stoczni. Dziś powtarzam, że nie lubię pieniędzy, że nie powinny istnieć, bo życie byłoby łatwiejsze. Widzę, co się dzieje z ludźmi, którzy szybko stają się majętni. Stają się innymi ludźmi, ale to już mnie chuj interesuje. Ważne jest to, co mam w głowie. U mnie się nic nie zmieni.

Koniec twojej chuligańskiej kariery to rok 2003 r., kiedy we Wrocławiu zabito jednego z Waszych kibiców. Kibice Arki przyjechali do Wrocławia razem z zaprzyjaźnionymi fanami Lecha Poznań, który grał ze Śląskiem. Doszło do poważnej zadymy. Mariego, bo taki miał pseudonim, zabił kibic krakowskiej Wisły.
(cisza)
Tak się kiedyś mówiło, że się zapisujesz i wypisujesz z czegoś. Nie chciałem jechać na ten mecz. Inaczej już patrzyłem na wszystko. Zostałem namówiony, by tam pojechać i pojechaliśmy. Dzień wcześniej robiłem urodziny na 150 osób w Sopocie, stanąłem i powiedziałem, że „jedziemy się bić - kobiety zostają, a mężczyźni jadą na wojnę”. Wielu ludzi, którzy chcieli pokazać mi, że są charakterni pojechało wówczas ze mną, dla niektórych był to pierwszy mecz w życiu. Mecz, który zakończył się dla nich odsiadką. Przed awanturą uderzyłem się kilkukrotnie w twarz by się obudzić. Gdy dochodziłem do tych chłopaków ze Śląska i Wisły to jedno oko już miałem tak podbite, że na nie nie widziałem. Zaczęliśmy się szarpać. Gdy się zorientowałem z naszej ekipy z trzystu osób zostało siedem. Wszyscy uciekli.

Wśród tych siedmiu był Mari, który wtedy zginął.
Mari wcześniej był kibicem Bałtyku. To był jego pierwszy mecz po długiej przerwie, wyjazd. Nie trzymał linii – wyskoczył pięć-siedem metrów do przodu - gdyby trzymał linię, prawdopodobnie by żył, bo ci którzy na nas ruszyli, być może trochę by nas pobili, porysowali, ale w końcu pobiegliby za tymi, którzy uciekli. Mari wyskoczył do przodu, dostał ciosy w plecy, w nerki. Gdy umierał, to zmienił się w taki sposób, że go nie poznałem, choć był to mój bardzo dobry przyjaciel. Faktem jest, że i ja wtedy mocno dostałem – straciłem przytomność, byłem oszołomiony. Przeżyłem, bo kopnąłem gościa, który chciał wbić mi nóż w nogę. Gdyby wbił mi go w łydkę, to bym się wywrócił, a oni by mnie zaciukali…

Mało to ma wspólnego z historiami o tym, że bijemy się i jest fajnie, rywalizacja, a potem się rozchodzimy i idziemy do domu. Co czułeś, stając naprzeciwko bandy chłopów, z których każdy miał nóż i przecież nie mógł przewidzieć, gdzie akurat go wbije?
Według mnie oni wiedzieli. Chcieli nas zabijać.

Zabijać?
Według mnie tak. Nas było tylu, że chcieli nas zdetronizować, wyeliminować. Nie myśleli o ranieniu, a o zabijaniu. Tak mi się wydaje, choć nie siedzę w ich głowach. Ich nie było wielu, może piętnastu, ale każdy chciał zrobić nam jak największą krzywdę. To byli mordercy.

W jednym z ostatnich wywiadów mówiłeś, że masz w sobie sprzeciw wobec walki z użyciem noży i maczet. sprzętu. A mimo to kibicowska zgoda Arki Gdynia z Cracovią przetrwała. I to mimo tego, że pod Wawelem „Świeta Wojna” była wyjątkowo krwawa.
Wiesz, nie podobało mi się to nigdy. Ale, patrz, mam wielu kolegów, dobrych, największych druhów, którzy też to robią… Nie pochwalam tego. Zawsze mówiłem, że jakbym mieszkał w Krakowie, to bym sobie kupił czarnoprochowca, replikę broni z czasów wojny secesyjnej i bym strzelał do przeciwników. Nie by zabijać, ale w nogi, w ręce, by dali mi spokój. Wiem dobrze, że tamci zrobiliby to samo, że to by się zaczęło nakręcać… Wtedy – niestety – potrzebny by był Maschinengewehr 42 – piła Hitlera, 1200 strzałów na minutę, i kurwa, bym pruł, że by gwizdało.

Miedź Legnica – Arka Gdynia, wiosna 1995 r.
Doszliśmy jakoś na mecz. Tam było jakoś spokojnie. Arka przegrała 1:0, ale grali naprawdę przywozicie. Później autokarem przyjechała brygada „Rybaka”, chyba 25 osób. Podczas powrotu na dworzec psy pałowały na całego. Wyglądało to jakby brali jakiś doping, bo zachowywali się jak zwierzęta. Zresztą czuć było od nich alkohol. Na dworcu gliniarz z Gdańska powiedział: „Kto z Gdyni, to na środek”. Wyszło kilku, którzy jechali do domu. Ja się nie wychyliłem, bo chciałem zostać na mecz Zagłębie-Stomil, ale gdy tamten zaczął sprawdzać dokumenty i powiedział, że gdy znajdzie kogoś z Gdyni to „zapierdoli” wyszedłem, a wtedy brygada niebieskich tak mnie zlała za to, że się nie przyznałem, że ledwo się podniosłem z ziemi.

Momentami brzmisz jakbyś był zmęczony. Czekasz jeszcze na coś?
Tak jak mówiłem, czekam na Walhallę. A jest okazja, bo za chwilę będzie wojna, zresztą już teraz wielu moich znajomych walczy na Ukrainie z rosyjską agresją. Dlatego czekam na ruską swołocz, która nas zaleje. Wielu ludzi, gdy to słyszy mówi, że zwariowałem. Ja się tym nie przejmuję, bo słyszę to przez całe życie. I jakoś dziwnie się sprawdzało, choć nie chciałbym, by tak było w tym wypadku.

A jeśli wojny nie będzie?
Mam nowe zadania, co chwilę robię jakieś projekty, jestem człowiekiem renesansu. Teraz chcę być mecenasem rugby w Gdyni, chcę stworzyć drużynę półzawodową. Widząc to, co udało mi się stworzyć, z perspektywy całej mojej drogi, od chuliganki, przez rugby, gdy zdobyłem tytuł Wicemistrza Polski, gdy tchnęliśmy w ludzi sportowego ducha, który doprowadził Arkę do Klubowego Mistrza Europy do dziś, gdy mam wizję stworzyć w Gdyni zawodowy klub rugby to jestem z tego dumny, choć dla niektórych to może niezbyt imponujące…

Ile osób kupiło twoją książkę?
Właśnie przyszła informacja, że w przedsprzedaży mamy status bestsellera. Jestem tym przerażony, bo twierdzą, że może się sprzedać i 30 tys., a ja obiecałem, że wszystkie zamówione w przedsprzedaży podpiszę i opatrzę dedykacją (śmiech).

Jesteś dalej chuliganem?
Chuliganem zostaje się na całe życie. Dalej jestem niepokornym typem. I choć mam prawie 50 lat, to dla mnie przyjemnością jest przejść w niedozwolonym miejscu, tam, gdzie mam ochotę. I podświadomie liczę na to, że ktoś mi zwróci uwagę, a ja mu powiem: „wypierdalaj!”. To może brzmieć, wiesz, no, ale jestem szczery i mówię prawdę. Mówię, jak było.

*Fragmenty opisów chuligańskich ekscesów kibiców Arki Gdynia pochodzą z antologii kibicowskich zinów „Szalone lata 90. Cz. 1. Od Apatora do Elany”.
*Książkę „Zbigniew Rybak. Syn Józefa” można zakupić pod adresem www.zbigniewrybak.pl

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto