Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ważny adres - Obrońców Westerplatte w Sopocie. Tu mieszkał w latach 60. Tadeusz Borowski - aktor teatralny i filmowy

[email protected]
Z Tadeuszem Borowskim rozmawia Gabriela Pewińska Ten pierwszy dzień... Pamięta pan? 1963 rok. Dworzec w Sopocie. Wysiadłem. Z walizką. Ten zapach powietrza... Czuję go do dzisiaj.

Z Tadeuszem Borowskim rozmawia Gabriela Pewińska
Ten pierwszy dzień... Pamięta pan?

1963 rok. Dworzec w Sopocie. Wysiadłem. Z walizką. Ten zapach powietrza... Czuję go do dzisiaj. Przyjechałem tu jako świeżo upieczony absolwent warszawskiej szkoły teatralnej. Do mojego pierwszego teatru - Wybrzeże. Miałem 22 lata. Pamiętam też czas, gdy po trzech latach przyszło mi stąd wyjechać. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl: Może by tu zostać? Zamieszkać? Ale tak się nie stało.
I teraz, gdy pan odwiedza Sopot, chodzi pan ulicami tamtej młodości?
Po raz pierwszy przyjechałem odwiedzić stare kąty rok później. Przeszedłem się zobaczyć tamte miejsca. Byłem na Obrońców Westerplatte, gdzie wtedy mieszkałem. Idąc od Monciaka przez mostek, to była chyba druga lub trzecia willa po lewej, już dziś niestety dokładnie nie pamiętam, który numer. Musiałbym się przyjrzeć. Z pamięci wyleciało mi też nazwisko mojego gospodarza. Cóż, to było w końcu 35 lat temu.
Wynajmował pan tam pokój?
Na poddaszu. Mansarda. Niestety dość chłodna, bo wysuwane okienka tkwiły w dachu. Pamiętam pewną zimę, taki prawdziwy luty, na zewnątrz i wewnątrz też. Zimnica. Spałem mocno opatulony, w czapce pilotce. Ale gospodarz później zlitował się nade mną i zaczął jakoś ogrzewać pomieszczenie.
Ten człowiek jeszcze tam mieszka?
Jeśli w ogóle żyje to raczej nie ma go w Sopocie, może nawet w Polsce. Chciał wyjechać za granicę. Nigdy już później nie zapukałem do tego domu.
To jedyne pana miejsce z tamtych czasów tutaj?
Pół roku mieszkałem jeszcze na ulicy Pułaskiego, blisko Teatru Kameralnego.
Wynajmowałem pokój u pani Dzibowskiej. Ta pani ma dziś pewnie ze sto lat. Ale numer domu też wyleciał mi z pamięci.
Ulubione knajpy?
Jak wszyscy, chodziłem do Spatifu. Piękny czas! Po pierwsze dlatego, że człowiek był wtedy młody, a to jest podstawa, bo jak się jest młodym, to zwykle ma się końskie zdrowie, wtedy też kac trwał jakoś krócej...
Ponoć dziś już młodzi aktorzy tak nie balują...
Za moich czasów życie dopiero zaczynało się po spektaklu. Wszyscy aktorzy byliśmy zintegrowani, lubiliśmy pogadać, być razem.
Z kim pan się wtedy przyjaźnił?
Dwójka moich przyjaciół już jest dziś na emeryturze: Jerzy Dąbkowski i Elżbieta Goetel, kolegowałem się też z Jankiem Sieradzińskim, ze starszych, nieżyjących już aktorów mile wspominam panów Tadzia Gwiazdowskiego i Kazimierza Talarczyka. Do teatru zaangażował mnie Ali Bunsch wybitny scenograf, wtedy dyrektor artystyczny. Przyjechał na przedstawienie dyplomowe do warszawskiej szkoły teatralnej i zaproponował pracę. Bez konsultacji z nowym dyrektorem - Jerzym Golińskim. Kiedy Goliński wrócił ze stypendium, ze Stanów Zjednoczonych wezwał mnie i powiedział: Wie pan, ja pana nie znam, Bunsch mówi, że pan jest dobry, no to spróbujemy. Pierwsza przygoda artystyczna odcisnęła się piętnem na mojej pracy teatralnej. Bo to było zastępstwo w "Skąpcu" Moliera. Zenon Burzyński, który grał rolę Ździebełka zachorował. Podjąłem się tego zadania, jako dwudziestoparolatek. Przepraszam, że to powiem, ale mając warunki amanckie, grałem później głównie role charakterystyczne. W ciągu moich gdańskich lat miałem na koncie 28 ról, w tym połowa to były nagłe zastępstwa. Moi koledzy, którzy pozostali po szkole w Warszawie zagrali może cztery, sześć ról w tym czasie... Gdańsk przygotował mnie do zawodu wspaniale. Wtedy nie grywało się jednak tak często w filmach, w telewizji, czasem w radiu. Teatr był czymś wyjątkowym.
Ten pobyt tu... Jako rodowity warszawiak, nie mógł się pan pewnie doczekać, kiedy to się wreszcie skończy?
Tak było. Jadąc na to "wyganie", marzyłem tylko o tym, by wrócić do Warszawy. To był jakiś mój bunt. Rozmawiałem wtedy z profesor Jadwigą Perzanowską, która powiedziała: Mogę ci pomóc zaangażować się w Teatrze Współczesnym, ale nie zagwarantuję ci grania. Jak już do tego Gdańska jedziesz, to spróbuj tam żyć, ale nie dłużej niż trzy lata. Jeśli to wytrzymasz i zagrasz tam kilka dobrych ról, to wracaj. A ja w Warszawie miałem rodzinę, jestem warszawiakiem z dziada pradziada, więc tęskniłem. Ale absolutnie nie żałuję tego czasu tutaj.
Szkoła teatru czy życia?
Spatif, fajne koleżanki, a i pieniądz się tak nie liczył... Jedyny dramat to były te zastępstwa. Jak w trzy dni opanować 5 aktów?! A wtedy myślało się tylko o tym, by być dobrym w swoim zawodzie. Nie o zarabianiu pieniędzy. Teraz jestem aktorem teatru Ateneum. Ostatnio często przyjeżdżamy do Gdyni ze sztuką "Kolacja dla głupca". Wtedy idę sobie nad morze, na rybkę i piwko, jak za dawnych lat. W styczniu zagramy pewnie, właśnie na Wybrzeżu, nasz 450 spektakl!

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto