Dwuletnia Judyta, która przyszła razem z babcią, nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że jest świadkiem ważnej karty w polskiej historii. Dzisiaj najbardziej fascynują ją palące się znicze i kwiaty.
Dla sopocian prezydent Lech Kaczyński i jego żona Maria to jednak nie tylko głowa państwa i pierwsza dama kraju, których widywali na różnych uroczystościach na ekranie telewizora. To sąsiad, którego spotykali na spacerze z psem, podczas niedzielnej mszy św., z którym mogli zamienić dwa słowa o pogodzie, mieście, sąsiadka, którą widywali w sklepie...
Sąsiedzi pamiętają Lecha Kaczyńskiego jako człowieka Solidarności, później posła, aktywnego polityka sprawującego wiele funkcji, wreszcie prezydenta. I choć wielu z nich politycznie z prezydentem się nie zgadzało, wszyscy jednogłośnie wspominają go jako człowieka życzliwego, a jego żonę jako osobę niezwykle ciepłą i towarzyską, oboje - jako wzorowe, kochające się małżeństwo. Niektórym, kiedy opowiadają o prezydenckiej parze, trudno ukryć wzruszenie.
Pani Małgorzata z Kamiennego Potoku pamięta Lecha Kaczyńskiego z kościoła św. Michała. - Zawsze niezwykle skupiony, klękał do modlitwy w tym samym miejscu, przy ołtarzu Matki Boskiej - wspomina pani Krystyna. - Kiedy wychodził z kościoła, pomimo że zewsząd otaczało go BOR, podawał ludziom rękę na powitanie.
Elżbieta i Andrzej Serowiecowie z Sopotu, chociaż nigdy osobiście nie widzieli prezydenta i jego żony, także przyszli pod ich dom. Ze wzruszeniem wspominali także Macieja Płażyńskiego, który również zginął pod Smoleńskiem.
- Widywaliśmy go w kościele, na meczach, na rozmaitych uroczystościach - opowiada pani Elżbieta. - Zawsze był taki pogodny, otwarty...
A pan Andrzej dodaje: - Pracowałem w stoczni, kiedy Płażyński został odwołany z funkcji wojewody, podpisywałem wtedy list protestacyjny. - Potem z okazji świąt dostawaliśmy od pana Płażyńskiego listy z życzeniami. To było bardzo dla nas miłe.
Również na ulicach Gdańska w poniedziałek wciąż trwała żałoba. Na ul. Długiej i Długim Targu łopotało ponad sto biało-czerwonych flag przewiązanych kirem. Na samochodach powiewały żałobne wstążki, a przechodnie nie pozdrawiali się uśmiechem, a poważnym spojrzeniem i skinieniem głowy.
Gdańszczanie spontanicznie wywieszali w oknach polskie flagi.
- Mieliśmy w magazynie 300 flag. W sobotę sprzedaliśmy wszystkie. Wprowadziliśmy limit od dwóch do trzech na osobę, bo niektórzy chcieli naraz kupić nawet 50 sztuk - przyznaje Janusz Kaczorowski, właściciel sklepu harcerskiego.
Przez cały dzień mieszkańcy przychodzili wpisywać się do księgi kondolencyjnej w Dworze Artusa. Na swoją kolej czekali nawet po pół godziny, stojąc w całkowitym milczeniu.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?