Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tajemnicze zaginięcie Patryka Palczyńskiego z Gdyni

Dorota Abramowicz
Po zaginięciu Patryka jego mama odkryła, że wykasował z komputera swoje maile z ostatnich trzech lat
Po zaginięciu Patryka jego mama odkryła, że wykasował z komputera swoje maile z ostatnich trzech lat Archiwum rodzinne
Wiadomo, że Patryk Palczyński z Gdyni zaginął 2 czerwca, a ponad miesiąc później z Bałtyku wyłowiono zwłoki ubrane w jego rzeczy. Ale w tej sprawie więcej jest pytań niż odpowiedzi...

Człowiek nie powinien zaginąć ot tak, bez wieści. Człowiek zawsze pozostawia jakiś ślad. Nawet jeśli jest to żeglarz, którego od zawsze ciągnęło w morze i który może przemieszczać się z portu do portu na drugim krańcu świata.

Pierwsze zdjęcia Patryka, jeszcze z czasów przedszkola. Jasnowłosy, czteroletni brzdąc na łódce, w kapoku, przy relingu podczas rejsu po Zatoce Gdańskiej i Zalewie Wiślanym. A tu ma wachtę - z poważną miną obiera ziemniaki. Zawsze był blisko wody, jako dzieciak zdobył patent sternika motorowodnego, potem jachtowego. Rodzice, dziadek, ciocia, wujek, kuzyni - wszyscy pływali. Nic więc dziwnego, że Patryk wychował się na łódce.

Ostatnie znane zdjęcie Patryka, wykonane 20 lat później - młody mężczyzna siedzi przed komputerem. Obok talerzyk z kawałkiem urodzinowego tortu. Tym tortem i niedopitą lampką wina uczcił swoje 24 urodziny.

- Dziś wyjeżdżam, mamo - powiedział w tamtą środę, 2 czerwca.

Patryk ze zdjęcia za chwilę ubierze czarną koszulę, dżinsy, narzuci skórzaną kurtkę. Weźmie mało rzeczy, spakowanych w plecak i torbę z mapą Karaibów, na której zaznaczono port Saint Martin. Port, w którym rok wcześniej spędził dwa miesiące, czekając na pracę na jachcie.
Pożegna się z matką tuż przed północą na granicy ulic Śląskiej i Podjazd w Gdyni.
Zniknie w mroku.

Czterdzieści dni później, siedem kilometrów od brzegu, na wysokości wejścia do gdańskiego portu kapitan kutra rybackiego zobaczy pływające po morzu ciało. Kapitan zadzwoni na policję, funkcjonariusze wyciągną mężczyznę z rękami związanymi z przodu sznurkiem.
Ciało mogło przebywać w wodzie nawet kilka tygodni - poinformuje wstępnie asp. Magdalena Michalewska z gdańskiej policji.

Dwa dni później matka Patryka potwierdzi, że ubranie, zegarek i portfel znalezione przy nieżyjącym mężczyźnie należały do Patryka. Od niej i od ojca Patryka pobrane zostaną próbki materiału DNA. Na wyniki badań trzeba będzie poczekać do połowy sierpnia.

Dziś Cezary Szostak, szef Prokuratury Rejonowej Gdańsk Oliwa, nadal radzi powstrzymać się od spekulacji, łączących "pochopnie" zaginięcie Patryka Palczyńskiego z wyłowieniem z Bałtyku niezidentyfikowanych zwłok. Dociekliwość dziennikarza gasi zdaniem: W tej sprawie nadal jest więcej pytań niż odpowiedzi.

Pasja z żaglem w tle
Rozmawiam z ludźmi, którzy znają Patryka. Matką, przyjacielem, kolegą, współpracownikiem, znanym kapitanem jachtowym. Wszyscy mówią o determinującej jego życie pasji - żeglarstwie.

- Wpoiłam mu miłość do morza - mówi matka Patryka, żeglująca tak samo jak syn - od dziecka. - Jego pasją jest ściganie się regatowe. Patryk należy do Yacht Klubu Polski Gdynia, wychował się w marinie. I tak sobie wykombinował, że jego pasja stanie się równocześnie sposobem na życie. Po ukończeniu liceum sportowego zaczął studia w gdyńskiej Akademii Morskiej na Wydziale Nawigacji. Kiedy zdawał na studia, liczył, że znajdzie się tam specjalizacja w kierunku dowodzenia dużymi jachtami żaglowymi.

Miłosz, kolega z roku Patryka, twierdzi, że jasnowłosy gdynianin zawsze wyróżniał się z grona studentów.
- Na roku było 120 osób, a Patryka wszyscy znali - opowiada Miłosz. - Spokojny, zrównoważony, konkretny, uczynny. Moja mama nawet powiedziała mi kiedyś, że tak grzecznego kolegi jak Patryk nigdy nie spotkała... On kocha żagle, jest w tej dziedzinie prawdziwym ekspertem, w końcu nic dziwnego - pływał niemalże od urodzenia. Zdarzało się nawet, że poprawiał profesorów. Wstawał i grzecznie mówił: "Z praktycznego punktu widzenia sprawa wygląda inaczej...".

Kiedy okazało się, że w Akademii Morskiej nie będzie żeglarskiej specjalizacji - zrezygnował ze studiów.
- Postanowił, że będzie pływać po świecie na dużych, ekskluzywnych jachtach - twierdzi matka. - W ubiegłym roku, w styczniu z bosmanem, panem Ryszardem zamustrowali w Kanale Panamskim na pokład jachtu, należącego do pewnego zamożnego Polaka.

Przed wyjazdem Patryk udał się do Urzędu Miejskiego w Gdyni, gdzie zgłosił, że wyjeżdża z kraju. Jako miejsce pobytu czasowego podał Antyle Holenderskie. Dlaczego to zrobił? Postąpił zgodnie z pewnym nieznanym ogółowi przepisem, nakazującym osobie opuszczającej miejsce zamieszkania na okres powyżej trzech miesięcy zgłoszenie nowego miejsca pobytu.
W dniu zaginięcia Patryk też był w Urzędzie Miejskim. Zgłosił, że do 2012 r. będzie w Nowej Zelandii.

Zapotrzebowanie w Saint Martin
O ubiegłoroczny rejs chcę zapytać ówczesnego towarzysza podróży, pana Ryszarda. Bosman odbiera telefon w Monako, gdzie akurat zawinął jacht, na którym pracuje.

- Nie będę na temat Patryka rozmawiać - zastrzega na początku. - Byłem na komendzie, składałem już zeznania. To jest trudna sprawa, nie wiem nawet, czy Patryk żyje. Toczy się śledztwo, proszę dzwonić na policję.
- Chciałam tylko dopytać o to, co działo się podczas pracy na Karaibach...
- Gdybym był w Polsce, moglibyśmy się spotkać. A tak telefony są drogie. Do widzenia.
Miłosz, kolega Patryka ze studiów: - Wiem tylko, że miał płynąć na krótszy czas, a został tam dłużej. Coś nie wyszło z pierwszym jachtem, zamustrował na inne.

Matka Patryka: - Doszło do nieporozumień na tle finansowym z polskim właścicielem pierwszej jednostki, który nie wywiązał się z wcześniejszych obietnic. Syn opowiadał, że właśnie zacumowali w Saint Martin obok innego jachtu, gdzie było zapotrzebowanie na członka załogi. Pech chciał, że tamten jacht odpłynął, zanim Patryk i Ryszard podjęli decyzję o zejściu. Ostatecznie Ryszard wrócił do Polski, powiedział, że jest za stary, by tak szukać pracy. A Patryk został w Saint Martin i postanowił poszukać tego jachtu z zapotrzebowaniem. Miał pieniądze zarobione wcześniej, mógł sobie na to pozwolić.

Patryk ostatecznie znalazł pracę jako oficer pokładowy. Pływał na trzech jachtach, w tym na należącym do wenezuelskiego właściciela Princessa Claudia, którym dowodził kapitan Francuz. Kręcili się po Karaibach, zawijali do Puerto Rico, na Arubę. Nie narzekał. Utrzymywał stały kontakt z matką, opowiadał, co się dzieje na st

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto