Jeśli Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Stoczni Gdynia SA nie zdecyduje dziś o dokapitalizowaniu zakładu pokaźną kwotą, gdyńskie przedsiębiorstwo może upaść.
Tymczasem nowy zarząd firmy odkrywa kolejne, bulwersujące przypadki marnotrawienia w nim pieniędzy. Brakuje na ubrania robocze i badania profilaktyczne dla pracowników, ale umowy o pracę z trzema odwołanymi niedawno członkami zarządu są tak skonstruowane, że najprawdopodobniej aż przez półtora roku nie będzie można ich zerwać. Pensje na tych stanowiskach przekraczają 30 tys. zł, stocznia musiałaby więc wypłacić przez 18 miesięcy z tego tytułu ponad 1,5 mln zł. Podobnymi przypadkami zdumieni są związkowcy.
- Gdy dowiedziałem się o tym na oficjalnym spotkaniu z aktualnym prezesem stoczni, włos mi się zjeżył na głowie - mówi Leszek Świętczak, przewodniczący Związku Zawodowego "Stoczniowiec". - Trzeba tę sytuację szybko wyjaśnić i ukrócić podobne przypadki, bo robotnicy na dźwięk kolejnych, takich nowinek w końcu nie wytrzymają i w zakładzie może dojść do niepokojów.
Prezes Kazimierz Smoliński potwierdza, że stocznia ma poważny problem z umowami o pracę byłych prezesów. - Są sformułowane nieprecyzyjnie, nie można ich w prosty sposób rozwiązać - mówi Smoliński. - Pracują obecnie nad tym prawnicy i mam nadzieję, że uda się tę kwestię załatwić polubownie.
Związkowcy ze "Stoczniowca", zaniepokojeni sytuacją zakładu, wrócili niedawno z Warszawy, gdzie gościli w Ministerstwie Gospodarki.
- Próbowaliśmy przekonać przedstawicieli rządu, iż pomoc stoczni potrzebna jest od zaraz, nie ma co z nią czekać - mówi Leszek Świętczak. - W ministerstwie obiecali nam, że będą mieli to na uwadze.
Najlepsze atrakcje Krakowa
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?