Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Stand-up i cha cha czyli casting na... kabaret

Ryszarda Wojciechowska
Nie zawsze  jest łatwo stanąć twarzą w twarz z publicznością. W takim wypadku z pomocą może przyjść maska
Nie zawsze jest łatwo stanąć twarzą w twarz z publicznością. W takim wypadku z pomocą może przyjść maska Fot. T. Bołt
Pokusa była, jak zwykle, ta sama. Pokazać się w telewizji i przeżyć trzy minuty sławy. Nic dziwnego, że casting do nowego programu przyciągnął do sopockiej Versalki ludzi nie tylko z Pomorza, ale z drugiego końca Polski. Podglądała ich Ryszarda Wojciechowska

Jerzy Stuhr śpiewał przez laty "Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni...". Ze stand-upem jest podobnie, z grubsza biorąc. Trzeba stać przez trzy minuty i nie dać się przegonić publiczności ze sceny.
- Ludzie są już znudzeni kabaretem, który znamy. Czekają na coś nowego. A ta forma rozśmieszania jeszcze w Polsce nie wyszła z piwnicy. Chcemy ją stamtąd wyciągnąć i pokazać szerokiej publiczności. Dlatego szukamy ludzi z charyzmą i niewyparzonym językiem. A że trudno pracować z amatorami? Zawsze powtarzam, że każdy kiedyś zaczynał. Przygotowywałem przed laty "Idola" i wiem, ilu amatorów z tamtego czasu jest dziś gwiazdami. Ludziom tylko trzeba dać szansę - mówi Konrad Smuga, reżyser programu "Stand up. Zabij mnie śmiechem", który wkrótce rusza w Polsacie.

W urzędzie pracy nie jest wesoło

Ładna ciemnowłosa dziewczyna przedstawia monolog, w którym kobiety przyrównuje do psów, a mężczyzn do kotów. Widownia od czasu do czasu reaguje życzliwym śmiechem. Monika Trybulska schodzi zadowolona ze sceny.
- Jestem takim pawikiem, przyszłam tu, żeby się pokazać - tłumaczy.
Dla przyjaciół to raczej Mariolka-Krejzolka. Tak ją nazywali, bo za każdym razem kiedy wchodziła, mówiła do wszystkich: hello, hello. Jak ta blondynka z kabaretu. Znajomi ją już wcześniej popychali do różnych telewizyjnych programów: Ty gadasz jak najęta, to pewnie byś się nadawała - przekonywali.
Reklamę castingu zobaczyła w telewizji. Z Gdańska ma niedaleko. Od razu więc pomyślała, że powinna tu być.
- Muszę się sprzedać. W końcu jest handlowcem.
Bartosz Baziuk przyjechał aż z Opola. Próbuje po raz drugi. Wcześniej na castingu w Warszawie zwyczajnie zjadł go stres. Mówiąc tekst, miał wrażenie, że wypowiada go cudzym głosem. Wziął się na sposób i na kolejny casting przygotował monolog, który przedstawił już głosem... profesora Miodka. Publiczności bardzo się spodobał.

Bartosz opowiada, że zawsze chciał ludzi rozśmieszać.
- Każdy tu pewnie tak gada, ale ja jestem urzędnikiem w Wojewódzkim Urzędzie Pracy. A tam, jak wiadomo, nikomu do śmiechu nie jest. Człowiek potrzebuje jakiegoś wentyla.
Chciał założyć kabaret, ale dziś trudno znaleźć ludzi chętnych, by coś robić za darmochę, tylko dlatego że to im może sprawiać przyjemność. Bartosz postanowił więc spróbować szczęścia w stand-upie. Mimo że się podobał, nie obrósł w piórka.
- Największą nagrodą jest dla mnie aplauz publiczności. I ja go dzisiaj doświadczyłem - kończy rozmowę.

Jak chwycić publiczność za twarz

Patrycja Nowocieńska z Rumi mówi szczerze: - Mam jedno marzenie, chcę wystąpić na wielkiej scenie. Mogę nawet robić za drzewo, tylko żeby się zobaczyć w telewizji.
Patrycja, dla przyjaciół Pati, pracuje w sklepie, właściwie na hali. Ma w sobie taki ładunek humoru, że mógłby ją czasami wysadzić. Kiedy idzie na szóstą do pracy, nie myśli: o matko, znowu to samo. Wchodząc na halę, podśpiewuje sobie "By the Rivers of Babilon" albo coś innego, równie wesołego.
Nie wstydziła się wyjść w stroju Pszczółki Mai.
- No i co, że wyglądam śmiesznie? Wyśmieją mnie czy obrzucą pomidorami albo jajkami? - pyta.
Jakub Kowalski na pytanie, jak występ, odpowiada: - Ciężko mi oceniać i mówić: no, rewelacja, wspaniale, nawet dostałem stanikiem.

Kuba całkiem surowy w rozśmieszaniu nie jest. Wcześniej walczył w kabarecie studenckim. Ale teraz chce rozśmieszać tylko na własne konto. Wie, że stand-up jest trudny. Bo tutaj artysta musi całą publiczność chwycić za twarz i trzymać aż do końca. Jak to zrobić?
- A to najlepsze pytanie. Według mnie, widownia powinna czuć, że to, co się im opowiada, jest szczere, i tyle - wyjaśnia.

Dajcie melodię, napiszę każdy tekst

Jolanta Adam została zapowiedziana jako pan Adam. Już się przyzwyczaiła do tego, zwłaszcza że jest z natury duża, do tego ubrana w marynarkę, kraciastą koszulę i spodnie.
- Ja bym się chciała wybić tak, żeby mnie cała Polska poznała. Żeby poznała się na moim talencie - zwierza się po występie.
Przyjechała z Barłożna w gminie Skórcz, gdzie, jak powiada, jest już dostatecznie znana. Prowadzi od lat amatorski kabaret "Co wy na to? Bo my nic".
- Wygadana ekspertka od rymowania - prezentuje się. Z dumą dodaje, że jest autorką gminnego hymnu dożynkowego i że należy do Koła Gospodyń Wiejskich.

Jolanta zajmuje się domem i dorosłą, niepełnosprawną córką. Kabaret i te rymowanki to dla niej odskok w inny świat. Pisze teksty do znanych melodii. Na casting w Sopocie przygotowała piosenkę "Gdzie się podziały prezerwatywy" na melodię przeboju "Gdzie się podziały tamte prywatki". Do twórczości kabaretowej namówił ją sąsiad.
- Powiedział: słuchaj, Jola, ty masz talent, potrafisz te teksty pisać. Nie chciałabyś paniom z Koła Gospodyń Wiejskich coś zrymować? No i się zgodziłam. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Jak mam melodię, to napiszę do niej każdy tekst.

Osobistym sukcesem Joli jest przeprowadzenie udanej kampanii prezesowi Stowarzyszenia Producentów Trzody Chlewnej. Przedstawiła go słowno-muzycznie, od narodzin po obecne czasy, w sposób żartobliwy.
- Zapytałam go tylko, jaką lubi piosenkę. A on mi na to, że Rosiewicza "Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny". No to pojechałam z tym. Jak już zaczęłam, to trudno mi skończyć.

Z widowni wieje mrozem

Na scenie zmieniają się kandydaci na rozśmieszaczy.
- Co was nie zabije, to was pozamiata - kończy jeden z nich. Inny zaczyna, że singlom jest lepiej, tylko linie papilarne się bardziej ścierają. Czasami śmiech na widowni przechodzi w rzadki rechot. Czasami śmiechu nie ma wcale, jak wtedy kiedy dwudziestoparolatek w czarnym garniturze puentuje swój monolog w stylu: k..., ale ch...y towar macie.
- Najgorzej jeśli ktoś, kto ma rozśmieszać, sam staje się śmieszny. To bardzo dramatyczne przełożenie. Bywa, że kandydaci na rozśmieszaczy wychodzą na scenę i wokół nich robi się zima. Wieje mrozem z widowni - tłumaczy reżyser Konrad Smuga.
On sam jest zadowolony z sopockiego castingu.

- Najczę

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto