Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Roman Kuzimski, elektryk ze Stoczni Remontowej "Nauta": Podpisane Porozumień Sierpniowych to była wielka ulga

Maciej Naskręt
Maciej Naskręt
Fot. Karolina Misztal
Rozmawiamy z Romanem Kuzimskim o tym co działo się 42 lata temu podczas Sierpnia 80, gdy jeszcze pracował tam jako młody elektryk.

Roman Kuzimski jest związany z NSZZ „Solidarność od sierpnia 1980 roku. Członek Komitetu Strajkowego Stoczni Remontowej Nauta. Od 1986 pracownik Stoczni im. Komuny Paryskiej (później Stocznia Gdynia). Od 1989 roku członek Komisji Zakładowej Stoczni Gdynia, gdzie obecnie pełni funkcję przewodniczącego Komisji Międzyzakładowej. Od roku 2006 pełni funkcję zastępcy przewodniczącego Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”.

Maciej Naskręt: Nie zacznę od pytania o Sierpień 80. Czy pamięta Pan Czarny Czwartek w grudniu 1970 r.?

Doskonale. Mój dom rodzinny stał nieopodal miejsca, gdzie dokonał się mord w Grudniu 70., gdzie Polacy byli rozstrzeliwani za to, że poszli do pracy. Czarny Czwartek wspominam bardzo dramatycznie. Zbudził mnie około godz. 6 rano wtedy wystrzał z czołgu. Razem ze mną wstało wtedy moje rodzeństwo. Słyszeliśmy długie serie z karabinu. Z okna było widać, że to były świetlne serie. To był dla nas dramatyczny widok. Część kul uderzała w elewacje sąsiedniego budynku. Pamiętam, że w pobliżu miejsca masakry działała szkoła hotelarska, którą zaadaptowano na taki punkt polowy dla poszkodowanych. Przecież w tamtym czasie trudno było o karetkę, to rannych transportowano taksówkami. Często nogi, ręce, głowy z których lała się krew na skutek rany postrzałowej były wystawiane na zewnątrz pojazdów przez okno po to, by nie ubrudzić taksówki. To była jedna wielka masakra. U mnie w domu czołgaliśmy się po podłodze, by wejść do kuchni w obawie przed ostrzałem.

Zostało to w Panu?

Wydarzenia z Grudnia 70 mnie ukształtowały. Pamiętam, że gdy byłem jeszcze nastolatkiem do mojej szkoły w Gdyni na kolonię przyjeżdżały dzieci ze Śląska. Graliśmy z nimi m.in. w piłkę. Wtedy dopytywały się nas co tutaj zaszło w Grudniu 70., bo przecież o tych wydarzeniach się szerzej nigdzie nie mówiło. Wtedy jeszcze jako młodzieńcy tłumaczyliśmy im niezwykle ważną historię. Do dnia dzisiejszego mam w oczach tamte dni.

Kończy Pan naukę i trafia do Stoczni Remontowej “Nauta”.

Tak, zaczynam pracę na wydziale elektrycznym, jako elektryk. Mocno poświęcam się swojej pracy. Tak jak każdy młody człowiek, chciałem zarobić na imprezy, przyjemności, lepsze ciuchy. W tamtym czasie chodziło się do pracy także w sobotę na sześć godzin. To nie tak jak dzisiaj, że weekend zaczyna się w piątek. Normalnie pracowałem 200 godzin, ale były miesiące, że z nadgodznami przepracowywałem nawet 400 godzin. Nie byłem pod tym względem tam ewenementem. Mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ byłem wtedy kawalerem i nikt na mnie nie czekał.

Druga połowa lat 70. to coraz częstsze niedobory żywności.

Tak na tą naszą ciężką pracę w stoczni zaczęły się nakładać historie związane z wprowadzaniem na różne produkty kartek. Ja aż tak tego nie odczuwałem, bo to moja mama stała w wielogodzinnych kolejkach po cukier, pieczywo czy mięso. Jednak już przed świętami to już i nawet ja stałem regularnie w kolejkach. Take były czasy.

Przychodzi Sierpień 1980 rok.

W tamtym czasie dominowało myślenie, że chcemy zarabiać więcej, by starczało nam na życie. Było coraz gorzej. 14 sierpnia usłyszałem, że stanęła Stocznia im. Lenina
w Gdańsku. Dzień później jadę windą z kolegą, który pracował w Stoczni im. Komuny Paryskiej. Zapytał mnie: "Co Roman zatrzymujecie się dzisiaj w Naucie?". Odparłem: "ja nc nie wiem".

Dojeżdża Pan do pracy co wtedy?

Wszystko odbywało się zgodnie z planem. Brygadzista zlecił mi pracę i poszedłem na stanowisko tak jak zawsze. Przyszedłem jednak na wydział na śniadanie - na posiłki regeneracyjne. I tak czekamy na jedzenie i na tablicy ogłoszeń jest napisane, że podnoszą nam wszystkim wynagrodzenie o ponad 30 proc. To był szok dla nas. Ta informacja sprawiła, że już nie wróciliśmy do pracy. Zastanawialiśmy, co się takiego stało, że bez protestów podwyższono nam pensję. Tymczasem doszło do nas, że sąsiednia stocznia im. Komuny Paryskiej też zatrzymała pracę. Już nie wyszliśmy - wszyscy zostali na wydziale.

Emocji w tamtym czasie nie brakowało

Była gorąca atmosfera. Był chaos informacyjny. Kierownictwo się pochowało. Absolutna konsternacja. Ludzie nie wychodzili ze stoczni, ponieważ mieli z tyłu głowy właśnie Grudzień 70. Każdy stoczniowiec bał się, że znowu zostanie użyta siła. Przyszła druga zmiana i dalej nikt nie wychodził. Przyszła noc, też nikt nie opuszczał stoczni.

Jak Pan zaczął tworzyć komitet?

Było w tym dużo przypadku. Pojawiła się grupa kilku osób, która zaczęła formułować pewne postulaty. Tam każdy zgłaszał swoje uwagi, część się powtarzała. Ja tam nie miałem za wiele do powiedzenia. Jednak moi starsi koledzy mieli dużo więcej uwag. Mnie to denerwowało, bo czasem zbierający postulaty nie dosłyszeli. Koledzy nie mogli się doprosić ujęcia swoich postulatów. Wkurzało mnie to i "zaryczałem", przedstawiłem głośno postulat starszych współpracowników i cała hala usłyszała. Miałem bardzo donośny głos. Ci starsi pracownicy podchodzili do mnie i mówili: "młody powiedz jeszcze to...". No to ja się darłem. Nagle się okazało, że mam najwięcej do powiedzenia, choć to przecież nie moje postulaty były. I tak zacząłem pomagać przy tworzeniu komitetu strajkowego.

Był strach?

Oczywiście. Baliśmy, że naszą stocznię wezmą ówczesne władze siłą. Stąd też mieliśmy obstawę stoczni od strony bramy, a także od strony portu. Obserwowaliśmy też sytuację na Miedzytorzu w Gdyni. Sam trzy pierwsze doby nie spałem.

Kierownictwo stoczni nie chciało zatrzymać strajku?

Oczywiście, że chciało. Ówczesny dyrektor naczelny prosił nas o zakończenie protestu. Obiecywał, że podjadą do nas autobusy miejskie i zawiozą nas do domu. My już wtedy wiedzieliśmy, że przedsiębiorstwo transportowe w mieście również strajkuje. Ludzie ze stoczni zaczęli wykrzykiwać do władz stoczni: “do lasu nas wywiezie, aby się nas pozbyć”. Nikt nie myślał przerwać akcji protestacyjnej.

Dużo w tym wszystkim chaosu było.

Tak. Pierwsze dni były bardzo dramatyczne. Najlepiej w Gdyni była zorganizowana Stocznia im. Komuny Paryskiej. Tam nie było komitetu strajkowego, a był wódz, czyli Andrzej Kołodziej. Doprowadził do sytuacji, że wszyscy siedzieli tam pod bramą. Nikt się nie rozchodził, bo komuniści chcieli infiltrować stoczniowców - wzbudzać wśród nich niepokój.

Czy przyszło pierwsze załamanie strajku?

Pierwsza niedziela strajku była bardzo trudna. Ludzie zaczęli wychodzić przez bramę. Chcieli coś zjeść i udać się do rodzin. Właśnie wtedy pojawił się Andrzej Kołodziej, który nakazał zamknąć bramę, czym zmobilizował stoczniowców. Wówczas Andrzej Kołodziej zorganizował mszę świętą, dostarczył jedzenie - kosz, w którym były same kiełbasy. Wspomniana msza święta była prowadzona przez śp. ks. Henryka Jastaka. To była duchowa uczta, która dodała otuchy i rozbudziła nadzieję wśród stoczniowców. Wtedy do komunii świętej przystąpili wszyscy. Niepowtarzalne wydarzenie.

Z Gdańska przychodzi sygnał, że stoczniowcy opuścili Stocznię im. Lenina.

Nie wierzyliśmy w to do końca. Zdecydowaliśmy wtedy, że ktoś tam musi pojechać, ustalić co się dzieje w Gdańsku. Byłem wśród delegacji. Początkowo nie chciano nas wpuścić przez historyczną bramę nr 2. Musieliśmy udowodnić, że jesteśmy ze Stoczni Nauty. Jedna z kobiet kazała pokazać dłonie. Po nich poznała, że jesteśmy stoczniowcami. Wpuścili nas. Na sali BHP był już Andrzej Gwiazda. Pojawił się też Andrzej Kołodziej. Usłyszałem pomysł tworzenia Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (MKS). Nauta była siódmym zakładem, który przystąpił do tego komitetu.

Sytuacja wydawała się być spokojniejsza.

Wróciłem do Stoczni Nauty. Przekazałem, że wszystkie stocznie w Gdańsku stoją. Tworzy się MKS. Dalej były bramy zamknięte do Nauty. Wpuszczaliśmy na teren tylko tych stoczniowców, którzy byli na urlopach w tamtym czasie. Zaczeło funkcjonować życie wewnątrz stoczni. Pobyt w trakcie strajku umilali nam aktorzy teatr w Gdyni. To był wyjątkowy czas. Nagrania z posiedzeń i negocjacji MKS puszczaliśmy w naszym radiowęźle, chcieliśmy by wszyscy byli na bieżąco w sprawach strajku. Byliśmy spokojniejsi.

Podpisanie porozumień to była już chyba ulga?

Ogromna. Przyszła nowa rzeczywistość. Stocznia Remontowa "Nauta" wróciła do pracy. Władze komunistyczne zachęcały do wytężonej pracy, bo trzeba było nadrobić stracony czas. Ja już nie wracam do pracy - rozpoczęło się przekształcanie komitetu strajkowego w związek zawodowy.

Władze komunistyczne jednak wam nie odpuściły. Wprowadziły 13 grudnia 1981 r. stan wojenny.

Nie sądziłem, że pójdą aż tak mocno. 13 grudnia 1981 r. w nocy wróciłem pociągiem ze Szczecina do Gdyni. Byłem na rozmowach w stoczni Gryfia. Zamiast do domu na Obłużu poszedłem do brata w centrum. Tam się dopiero dowiedziałem o stanie wojennym - w południe. W tym czasie trafiłem na milicję. Przeprowadzano ze mną rozmowę dyscyplinującą. Próbowano mnie zatrzymać, ale uciekłem na Kaszuby.

W Pana opowieści nie ma Lecha Wałęsy i Anny Walentynowicz.

W wydarzeniach z Sierpnia 80, w których uczestniczyłem w ogóle ich nie było. Dopiero usłyszałem o Annie Walentynowicz i Lechu Wałęsie podczas formułowania treści tablic z 21 postulatami. Ich nazwiska pojawiły się przy żądaniu przywrócenia do pracy. Dopiero później okazało się, że Wałęsa stanął na czele MKS.

Podczas obchodów rocznicowych Grudnia 70. powiedział Pan: "Jesteśmy narodem indywidualistów. Indywidualistów, którzy indywidualnie dają się wykorzystywać. Dopóki tego nie zmienimy, nic się nie zmieni." Co miał Pan na myśli?

Słowa te dotyczą obecnych czasów. Jeśli my się nie zorganizujemy jako naród, jako grupy zawodowe, wszyscy nas masowo rozegrają. Możemy się nie zgadzać w wielu kwestiach, w tym także politycznych, ale w sprawach narodu polskiego powinniśmy się trzymać wszyscy razem.

Jego zdjęcia stały się ikonami Sierpnia 80. „Mówiłem, że dzieje się historia i trzeba ją zarejestrować dla potomnych"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Roman Kuzimski, elektryk ze Stoczni Remontowej "Nauta": Podpisane Porozumień Sierpniowych to była wielka ulga - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto