Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Plaga nieszczęść Arki w Warszawie

Janusz Woźniak
Jeszcze dwie doby po meczu Arka - Legia w Warszawie trudno bez emocji wracać myślami do tej potyczki. Legia wygrała z Arką 3:0, ale okoliczności towarzyszące temu spotkaniu, głównie bramki tracone przez gdynian - przypominają koszmar. Koszmar, w którym głównym bohaterem jest japoński sędzia tego meczu Masaaki Toma i, niestety, rozgrywający setny mecz w ekstraklasie bramkarz Arki Norbert Witkowski.

Wróćmy do tego, co się działo na boisku w stolicy. Trener gospodarzy Maciej Skorża dał zadebiutować w tym sezonie już trzeciemu swojemu bramkarzowi Wojciechowi Skabie, a napastnikiem, który miał rozmontować defensywę gości, był Bruno Mazenga. Trener Dariusz Pasieka zaskoczył, posyłając w bój aż trzech napastników - ustawionego na szpicy Josepha Mawaye i na bokach pomocy Mirko Ivanovskiego i Tadasa Labukasa. Zamiast, jak się spodziewano w Warszawie, cofniętej do głębokiej defensywy Arki, mieliśmy zespół grający odważnie do przodu, przesuwający ciężar gry dość daleko od swojej bramki.
Efektem takiej postawy gdynian była sytuacja z 20 minuty meczu. Podanie z własnej połowy boiska do Mawaye, strącenie piłki do wychodzącego samotnie przed pole karne Legii Marcina Budzińskiego. 20 tysięcy ludzi na stadionie w stolicy zamarło, bo gol wydawał się nieunikniony. Budziński, jak w haśle promocyjnym o Gdyni, miał "morze możliwości"... Mógł bramkarza gospodarzy mijać z lewej lub prawej strony, mógł nad nim przerzucać piłkę lub strzelać inaczej, ale biegł tak długo z futbolówką, że po prostu nieomal wpadł z nią na Skabę, strzelając z bliska prosto w niego. Koszmar, a w zasadzie - jak się później okazało - dopiero początek koszmaru żółto-niebieskich w tym spotkaniu.
- Zachowałem się fatalnie. No co ja mam teraz zrobić. Zamiast prowadzić, to przegrywamy - mówił w przerwie Budziński.
Do przerwy Arka przegrywała bowiem 0:1. Ten gol to prezent japońskiego arbitra Masaaki Tomy dla gospodarzy. W 39 minucie Legia przeprowadziła drugą w tym meczu składną akcję ofensywną. Dośrodkowaną w pole bramkowe piłkę złapał jednak Witkowski. Normalnie byłby to koniec akcji, gdyby nie wkroczył do niej japoński sędzia i... co też napiszmy, nie zgłupiał Marciano Bruma. Oto w walce o pozycję przepychali się Bruma z Miroslavem Radiviciem. Kiedy Witkowski łapał piłkę, Radović wlókł przez kilka metrów w polu karnym, trzymając go za kołnierzyk koszulki, Brumę. Zdenerwowany obrońca Arki, kiedy Radović go już puścił, pociągnął go w odwecie za spodenki. Dopiero ten moment zauważył Masaaki i... ukarał Brumę żółtą kartką oraz podyktował rzut karny. Prawdziwe futbolowe jaja, ale w ekipie Arki nikomu nie było do śmiechu. Ivica Vrdoljak z 11 metrów pokonał Witkowskiego. Arka, będąc do przerwy zespołem zdecydowanie lepszym od Legii, schodziła do szatni z jednobramkową stratą.
W drugiej połowie gdynianie nie grali już tak dobrze, ale i gospodarze niczym nie zachwycili. W 61 minucie o zmianę musiał poprosić kontuzjowany Ante Rozić i trener Pasieka znowu zaskoczył, dając możliwość ligowego debiutu 17-letniemu Krystianowi Żołnierewiczowi. Żółta kartka dla Macieja Szmatiuka, podobnie jak wcześniejsza dla Brumy, wyeliminowała obu obrońców Arki z kolejnego ligowego meczu ze Śląskiem w Gdyni. Aż dwie żółte kartki, a w konsekwencji czerwoną, zobaczył w tym spotkaniu Michał Płotka. Tak japoński arbiter budował sobie, w wątpliwy sposób, autorytet na boisku. Natomiast sami piłkarze Arki rozdawali w końcówce bramkowe prezenty. W 81 minucie na listę strzelców wpisał się Mazenga, a pomógł mu Witkowski, który interweniował tak nieszczęśliwie, że praktycznie sam wepchnął sobie futbolówkę do bramki. W tej akcji błąd popełnił także Żołnierewicz, który niepotrzebnie ruszył do podwojenia krycia, zostawiając dużo swobody i miejsca strzelcowi gola. Już w doliczonym czasie gry z rzutu wolnego, z ponad 20 metrów, na bramkę Arki kopał piłkę Tomasz Kiełbowicz. Strzelił niezbyt silnie, nad murem, a Witkowski już czekał na tę piłkę. Praktycznie miał ją w rękach, ale wypuścił do bramki. Legia - Arka 3:0, wynik, który zostanie zapisany w tabeli i statystykach, ale który w żaden sposób nie odzwierciedla tego, co się tak naprawdę działo na stołecznym boisku.
- Niby mamy najlepszą defensywę w lidze, a w dwóch ostatnich meczach straciliśmy pięć bramek, i to pięć głupich bramek. Praktycznie sami strzeliliśmy sobie te bramki. Dziś straciliśmy takie, że płakać się chce... Dostawaliśmy także nie do końca zasłużone kartki. Zwracaliśmy arbitrowi uwagę, a on nas upominał "żółciami". Za taką sytuację został wyrzucony Michał Płotka. Kluczowy w meczu był drugi gol dla Legii - mówił po meczu rozczarowany Maciej Szmatiuk.
- Po porażce w Bytomiu wydawało się, że nie można ponieść bardziej frajerskiej porażki. Jednak się da - wtórował mu Paweł Zawistowski.
Teraz gdynian czekają jeszcze w tym roku dwa mecze na Narodowym Stadionie Rugby. Nad morze przyjadą Śląsk i Wisła. Do tego w najbliższą sobotę, przeciwko Śląskowi, z żelaznej czwórki obrońców Pasiece może pozostać tylko Emil Noll. I pozostaje wiara, że Gdynia będzie nadal twierdzą nie do zdobycia...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto