Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

PKO BP Ekstraklasa. Arka Gdynia pokonała Śląska Wrocław i w końcu goni rywali w tabeli. Dramatyczna końcówka przy ul. Olimpijskiej

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Przemysław Świderski
Stałe fragmenty gry i determinacja do ostatnich minut meczu przesądziły o zwycięstwie Arki Gdynia nad Śląskiem Wrocław. Żółto-niebiescy pokonali w niedzielę 2:1 (0:1) wymagającego rywala, mimo że musieli odrabiać straty po wątpliwym rzucie karnym, jaki podyktował w pierwszej połowie przeciwko gospodarzom sędzia Paweł Raczkowski.

Arkowcy przez długie fragmenty dzisiejszego spotkania prezentowali się blado. Jedynym ich pomysłem na atakowanie rywala były wrzutki w pole karne, do których dochodzić miał Oskar Zawada. Śląsk Wrocław grał lepiej, stwarzał bardziej dogodne sytuacje, a na dodatek do gości uśmiechnęło się szczęście. Po dziesięciu minutach spotkania kontrowersyjną decyzję podjął bowiem sędzia Paweł Raczkowski, dyktując rzut karny dla "Wojskowych". Na dwunastym metrze od bramki strzeżonej przez Pavelsa Steinborsa Mateusz Młyński starł się z Robertem Pichem. Młodzieżowiec żółto-niebieskich odwrócił się do rywala plecami, tymczasem Słowak padł na murawę niczym rażony piorunem. Arbiter szybko wskazał na jedenasty metr i podtrzymał decyzję po konsultacji z sędzią VAR Tomaszem Kwiatkowskim. Po chwili idealną okazję do objęcia prowadzenia przez gości wykorzystał Michał Chrapek. Z takim obrotem spraw pogodzić nie mogli się nie tylko piłkarze Arki, perswadujący Raczkowskiemu już na murawie, że ich zdaniem się pomylił, lecz również trener gdynian Ireneusz Mamrot.

- Widziałem w przerwie sytuację z karnym dla Śląska na wideo - powiedział szkoleniowiec żółto-niebieskich na pomeczowej konferencji prasowej. - Upierałem się, że nie było faulu i dalej tak uważam.

Nie zmienia to faktu, że Arka musiała w starciu ze Śląskiem Wrocław szybko odrabiać straty. A czyniła to niestety niemrawo. Poza dwoma strzałami Oskara Zawady, z których pierwszy bez problemu obronił Matus Putnocky, a kolejny minął bramkę gości, nic groźnego w polu karnym "Wojskowych" się nie działo. Tymczasem podopieczni Vitezslava Lavicki mogli podwyższyć prowadzenie, bowiem wyprowadzali groźne kontry i starali się wywierać presję na gospodarzy. W jednej z takich sytuacji Przemysław Płacheta przejął piłkę w środku pola i trafił nią w słupek. Obraz gry nie zmienił się już do momentu gwizdka sędziego, oznajmiającego koniec pierwszej połowy. Trener Ireneusz Mamrot miał więc w przerwie powody do głębokich przemyśleń.

W drugiej części gry Arka sięgnęła jednak po broń, która była ostatnio jej piętą achillesową, czyli stałe fragmenty gry. Jak zachowywać się przy okazji takich sytuacji, od niedawna instruuje żółto-niebieskich Maciej Kędziorek, asystent Mamrota, uznawany za jednego z najlepszych w Polsce fachowców w tym temacie. I rzeczywiście, po kolejnych wrzutkach w pole karne Śląska zaczęło robić się coraz bardziej gorąco. W takich właśnie okolicznościach wyrównał Adam Danch. Ten sam zawodnik, a także Damian Zbozień, dochodzili do kolejnych, dogodnych sytuacji przy okazji dośrodkowań z rzutów rożnych. W ostatnich minutach spotkania piłka wybijana przez gości trafiła też pod nogi Marko Vejinovica, którego uderzenie zatrzymało się na poprzeczce. Uporczywe nękanie gości wrzutkami i konsekwencja Arki opłaciła w jednej z ostatnich akcji meczu. Piłka trafiła w rękę Israela Puerto, a Paweł Raczkowski po obejrzeniu powtórki podyktował rzut karny. Marko Vejinović co prawda pomylił się z jedenastu metrów, ale przy okazji dobitki był już bezlitosny. Wywołało to szał radości na ławce rezerwowych gdynian i okrzyki triumfu kibiców, znajdujących się w okolicach stadionu miejskiego.

Na pomeczowej konferencji prasowej obaj szkoleniowcy podkreślali, że stałe fragmenty gry miały w drugiej połowie decydujący wpływ na przebieg spotkania.

- Pracujemy nad nimi - powiedział Ireneusz Mamrot. - Zaczynają one przynosić efekty i punkty.

- W końcówce gospodarze wywarli na nas presję - podsumował z kolei przebieg meczu Vitezslav Lavicka. - Po stałych fragmentach gry stworzyli sobie szanse i zdobyli bramki.

Podsumowując, Arka w spotkaniu ze Śląskiem Wrocław nie zachwyciła. Jednak trener Ireneusz Mamrot już na początku swojej pracy w Gdyni podkreślał, że najbardziej dla niego liczą się punkty, natomiast praca nad finezyjnym stylem gry musi być rozłożona w czasie. Żółto-niebiescy pokonali rywala aspirującego do gry w przyszłym sezonie w europejskich pucharach, który na dodatek przed wyprawą nad morze miał najmniej, bo zaledwie sześć porażek w lidze. Jednocześnie potknięcia zaliczyły ekipy Korony Kielce i Wisły Kraków, przegrywając odpowiednio z Piastem Gliwice i Legią Warszawa. Tym samym żółto-niebiescy znacząco zredukowali dystans w tabeli do bezpośrednich rywali w walce o utrzymanie. Warto dodać, że było to pierwsze zwycięstwo w karierze trenera Ireneusza Mamrota nad Śląskiem Wrocław. Sztuka ta nie udała mu się wcześniej, gdy prowadził znacznie silniejszą kadrowo od Arki Jagiellonię Białystok.

Po bolesnej porażce Arki Gdynia w Wielkich Derbach Trójmiasta z Lechią, po której nota bene żółto-niebiescy także mieli sporo uwag do pracy prowadzącego to starcie sędziego Szymona Marciniaka, gdynianie mogą w końcu świętować komplet punktów. Wiara we własne umiejętności będzie im bardzo potrzebna już za trzy dni, w środę, kiedy to przy ul. Łazienkowskiej w Warszawie spotykają się z kolejnym, renomowanym rywalem, Legią, czyli zdecydowanym liderem aktualnej tabeli PKO BP Ekstraklasy i głównym faworytem do zdobycia tytułu mistrza Polski.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto