Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mateusz Kusznierewicz: Cały czas się ścigam, tylko z mniejszą intensywnością. Od sportu nie mogłem uciec, ale to dobrze

Rafał Rusiecki
Rafał Rusiecki
Wideo
od 16 lat
Mateusz Kusznierewicz to jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich żeglarzy, który pięciokrotnie reprezentował nasz kraj na igrzyskach olimpijskich. Dwukrotnie w klasie Finn udało mu się sięgnąć po medale olimpijskie: w 1996 roku w Atlancie oraz w 2004 roku w Atenach. Od lat związany jest z Trójmiastem, z Gdańskim Klubem Żeglarskim. Pomaga innym sportowcom, motywuje ich do działania, a także próbuje sił w biznesie.

Jak wygląda życie po życiu sportowym? Jak się w nim odnaleźć? Myślę, że dla dużej części sportowców to dosyć przełomowy moment.
Jest bardzo duża różnica pomiędzy karierą, którą miałem jako sportowiec, i tym, co stało się po zakończeniu kariery olimpijskiej. Co ciekawe, ja cały czas żegluję. Ja cały czas się ścigam, tylko z mniejszą intensywnością. Nie podróżuję już 250 dni w roku, tylko, można powiedzieć, raptem 50 na regaty. To jest olbrzymia różnica. Jak wytrzymać w domu? Jak wytrzymać z żoną, z dzieciakami? To jest proces zmiany. Nas sport nauczył odnajdywania się w różnych sytuacjach: w tych, kiedy wszystko się układa, ale także tych, które są wyzwaniem. Dostosowaniem się do tych rzeczy. Dla mnie mocno pomogło to, że od razu znalazłem zajęcie. Jestem przedsiębiorczy i szukam wyzwań w biznesie. Pracowałem trochę u innych osób, samemu też zrealizowałem kilka przedsięwzięć. Myślę tutaj o Akademii Mistrzów Świata, czy o projekcie Zoom.me. Ten ostatni był ramką cyfrową, którą wykorzystaliśmy od zera, a wyprodukowaliśmy w Chinach i sprzedawaliśmy w Polsce. Ja się w tym odnalazłem, ale prawda jest taka, że od sportu nie mogłem uciec. I dobrze, bo on daje mi świeże powietrze. Zawsze, kiedy wychodzę na trening na wodę, na regaty, pomimo tego, że nie robię tego już na poważnie jak kiedyś, to jednak działa na moją głowę bardzo dobrze.

Jako społeczeństwo mamy problem, żeby się ruszać. W tym względzie dużo popsuła też pandemia i związane z nią obostrzenia. Jak smakuje panu sport w wersji amatorskiej? Gdzie szuka pan motywacji, aby ruszyć się sprzed telewizora czy komputera?
Mam to przyzwyczajenie, że w ogóle moje ciało lubi sport. Jeżeli w ten sposób jako rodzice wychowamy swoje dzieci, to już jest to krok do przodu. Jeżeli dużo będziemy pisać i mówić o tym, tak jak teraz, to także wykonujemy już jakąś robotę. Nawet jeśli jedna osoba, po przeczytaniu tej wypowiedzi, pójdzie na szybki, energetyczny spacer, to już jest dobrze. Ja często wybieram półgodzinne tzw. power walk'i, a w Trójmieście mamy fantastyczne tereny do tego. Dwa razy w tygodniu gram w badmintona, tenisa, ping ponga lub kosza. Wynajduję sobie okazję, aby to robić. Na pierwszym miejscu jest jednak żeglarstwo i czas na łódce. W środy, po południu, mamy taką swoją zbieraninę w Sopocie i dzwonimy do siebie w koleżeńskim gronie. Jestem po takim dniu rozruszany i dotleniony. To coś, co zapewne wpływa na moją energię, dobre samopoczucie, a dodatkowo nie pamiętam, kiedy byłem u lekarza. Nie narzekam przy tym na sylwetkę. Polecam aktywność. Wystarczy zacząć od półgodzinnego spaceru raz w tygodniu i z czasem zwiększać częstotliwość. Ja chodzę codziennie i jest fajnie.

Będę w tym momencie ciekawski, ale nie sposób zapytać o przekazywanie tych wzorców dzieciakom. Jak to się w pana domu sprawdza?
Jeśli chodzi o przekazywanie tych wartości dzieciom, to tutaj przede wszystkim polegamy na tym, że przede wszystkim to my z żoną jesteśmy dla nich wzorem. Jeżeli my się ruszamy, to dzieci, nawet jeśli im się nie chce, to podglądają nas i nawet zauważyliśmy, że same wychodzą z jakąś inicjatywą. Ważna rzecz to na przykład wycieczka rowerowa lub przejście się do sklepu, ale zaparkowanie gdzieś daleko, aby mieć przy tym spacer, albo wspólna gra w tenisa, pomimo tego że bardzo słabo w niego gramy. Jest przy tym zabawa i dzieciaki nas często ogrywają, a to dla nich dodatkowa nagroda. To wszystko jest formą interakcji. Jeśli robimy to razem, to to działa. Kolejna sprawa to limitowanie czasu przed ekranem. Jest dobranocka, tak jak za naszych czasów Reksio, czy Wilk goniący Zająca, a potem - na szczęście - Smurfy. U nas czas na dobranockę jest między 19 a 19.45 i nie ma tak, że telewizor jest włączony wcześniej.

A co ze smartfonami?
Jest jeden dzień w ogóle bez elektroniki. W pozostałe dni jest limit godzinny, czasami półtorej godziny, i to zsumowany. Nigdy jednak rano i nigdy przy posiłku. To pozwala dzieciakom korzystać z tego, bo dlaczego by nie, ale nie przesadzamy. I nawet jeśli awanturują się, krzycząc, co mają robić, to po 15 minutach nudzenia się pojawia się pomysł, aby zagrać w "Pędzące żółwie" albo w "Monopoly" albo pójść i coś zbudować w lesie. Wymaga to zaangażowania. Gdybym był leniuchem i byłoby mi wszystko jedno, to pewnie nie zwracałbym na to uwagi. Myślę o tym i jestem w tym sprytny wobec dzieciaków, aby u nich zainicjować takie działania.

Gospodarowanie wolnym czasem w momencie, kiedy jesteśmy najczęściej przepracowani, to prawdziwa sztuka. Wyzwaniem jest też szukanie źródeł energii. Czy aktywność w tym pomaga?
Najważniejsze, to zacząć tego szukać. Jeżeli mamy wolny weekend, a życzę każdemu, żeby miał taki czas na odpoczynek, to można wybrać sobie jeden dzień na jedną aktywność. Być może coś dzieje się w mieście, w okolicy lub samemu zapisać się na zajęcia. Nawet na jogę, na nordic walking, wspólne jeżdżenie rowerem, spływ kajakowy... Pomysły są różne. A w tygodniu? Też można zacząć od jednego dnia, wtorku po południu. Wiem, że trzeba zrobić obiad, zakupy, odpocząć też. Można jednak fajnie odpocząć po godzinach. Jeżeli w domu mówimy wszystkim, że od godz. 19 do 20 nas nie ma, bo idziemy na zajęcia gimnastyki Leszka Blanika na gdański AWFiS, to super. Tam obok dzieciaków na tych matach turlają się dorośli. A potem okazuje się, że cała rodzina od 19.00 do 20.00 zaczyna chodzić na gimnastykę. Dla chcącego nic trudnego.

Jest pan wodniakiem, a na Pomorzu warunki do sportów wodnych są idealne. Chciałbym jednak zapytać o przestrzeń miejską, gdzie poleca pan rekreacyjne i atrakcyjne tereny, na których najlepiej ładować witalne baterie?
Mamy tutaj fantastyczną lokalizację. Są wody Zatoki Gdańskiej, Bałtyk. Można pojechać do Pucka, gdzie jest "płaska" woda. Mamy Półwysep Helski, na którym można pływać na windsurfingu czy kitesurfingów. Można wypożyczyć łódki lub kajaki na Kaszubach. Smocze łodzie w Gdańsku się rozwijają. A to wszystko sporty wodne. Ja jestem wielkim fanem rowerów i wyścigów rowerowych. Tras jest co nie miara. Są zawody MTB, a nawet jeden wyścig tunelem pod Martwą Wisłą. Można po prostu pojeździć po naszych wzgórzach morenowych. Można też wziąć rower, wsiąść do pociągu i wybrać się na Kaszuby. Tego samego dnia można wrócić z wałówką w plecaku. Powiem szczerze, że na wakacje, w okresie lipcowo-sierpniowym, mało wyjeżdżam, bo mam wszystko pod nosem. Staram się na urlop wybierać gdzieś tam w październiku i najczęściej związane to jest z moimi regatami. Na kolejny wyjeżdżam w kwietniu. Myślę, że mamy dużo szczęścia, mieszkając w takim regionie.

tekst alternatywny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto