Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marynarze walczą o swoje pensje aż na Karaibach

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Witold Tarasiewicz od ponad roku walczy o pieniądze. fot. tomasz bołt
Witold Tarasiewicz od ponad roku walczy o pieniądze. fot. tomasz bołt
Patrz dokładnie, z kim podpisujesz umowę. To nauczka, wynikająca z historii czterech polskich marynarzy, pracujących w drugiej połowie 2006 r. na statku "Ajax".

Wysłani zostali na jednostkę przez gdyńską firmę REMSERVICE. Pływali przez kilka miesięcy m.in. w Ameryce Południowej. Po zejściu ze statku okazało się jednak, że armator nie wpłacał im na konta pełnych pensji.

Gdy zwrócili się o wyrównanie, wyszło na jaw, że kontrakty mają podpisane, ale nie z polską firmą, lecz spółką zarejestrowaną w Kingstown, stolicy państwa Saint Vincent i Grenadyny na Karaibach. Umowy podlegają też przepisom prawa tego kraju. Ani Państwowa Inspekcja Pracy, do której zwracali się marynarze, ani prokuratura, nie są w stanie więc nic zrobić.

Nie za bardzo mogą też pomóc inspektorzy ITF (Międzynarodowej Federacji Transportowców), bo marynarze zostali już ze statku zmustrowani. Tymczasem ITF skutecznie interweniuje w sprawie wypłat marynarskich głównie wtedy, gdy ci pracują jeszcze na statku. Inspektorzy mogą w takim przypadku nawet doprowadzić do aresztu jednostki. Ostatnio wywalczyli w Gdyni wypłatę części wynagrodzeń dla marynarzy z Ukrainy.

- A nam wszyscy radzą skierować sprawę do sądu pracy - mówi Witold Tarasiewicz, starszy mechanik z "Ajaksa". - Tam jednak trzeba przedstawić wiele różnych dokumentów. Pytaliśmy o to prawnika, powiedział nam, że ściągnięcie ich do Polski z Kingstown, jeśli w ogóle się uda, kosztować może więcej niż kwota roszczeń.

Witold Tarasiewicz obliczył, że tylko jemu armator nie wypłacił prawie 8 tys. zł. Pozostali trzej członkowie załogi "Ajaksa" szacują swoje straty łącznie na ponad 10 tys. zł. Marynarze wysłali zapytanie o resztę wypłat do armatora z Karaibów. Ten odpisał, że nic im nie odda, a dodatkowo... planuje ich obciążyć skutkami wycieku oleju, który rzekomo celowo spowodowali w południowoamerykańskim porcie Santarem.

- To kosmiczne bzdury - komentuje Witold Tarasiewicz. - Jaki marynarz spowodowałby celowo wyciek oleju na statku? Za to można iść do więzienia, nigdy też nie znajdzie się już więcej pracy w tej branży. Armator obarczył nas winą za wyciek, a to może zrobić tylko izba morska lub sąd.

Marynarze dobijali się także do REMSERVICE. Tam im powiedziano, że firma była tylko pośrednikiem w zatrudnieniu. Z "Polską Dziennikiem Bałtyckim" jej przedstawiciele w ogóle nie chcieli rozmawiać.

- Na rynku pośredników zatrudnienia dla marynarzy panuje niestety wolna amerykanka - komentuje Andrzej Kościk, inspektor ITF. - Część firm nie bierze żadnej odpowiedzialności za osoby wysyłane do pracy. Wielu marynarzy dodatkowo nie zna na tyle biegle języka angielskiego, aby dokładnie umowę skontrolować. Ale radziłem marynarzom, aby mimo wszystko złożyli pozew do sądu. Może okazałoby się, że ich umowy na podstawie jakiegoś międzynarodowego przepisu mogą jednak podlegać pod polską jurysdykcję.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto