Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łucznicy z Gdyni nie mają gdzie trenować. UKS Morświn wkrótce zniknie

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Henryk Szylberg (z lewej) zapowiedział, że już w marcu zlikwiduje UKS Morświn.
Henryk Szylberg (z lewej) zapowiedział, że już w marcu zlikwiduje UKS Morświn. UKS Morświn
Mimo licznych deklaracji ze strony samorządowców łucznicy nie mają gdzie trenować. UKS Morświn wkrótce zniknie ze sportowej mapy Gdyni.

W atmosferze wzajemnych oskarżeń obserwujemy właśnie w Gdyni agonię łucznictwa, pięknej, olimpijskiej dyscypliny sportu. Zawodnicy Uczniowskiego Klubu Sportowego Morświn, którzy przez ponad dziesięć lat zdobywali medale w Polsce i za granicą, już od przeszło 2,5 roku nie mają gdzie trenować na otwartym powietrzu. To sytuacja bez precedensu w skali kraju. Henryk Szylberg, prezes Morświna, wielokrotnie interweniował u najważniejszych urzędników w mieście i otrzymał konkretne deklaracje pomocy. Do dziś jednak nie przełożyło się to na efekt w postaci udostępnienia łucznikom przestrzeni do treningów. Urzędnicy uważają, że nic wielkiego się nie dzieje, bowiem zawodnicy szlifować mogą umiejętności w hali przy ul. Olimpijskiej. Henryk Szylberg, słysząc takie argumenty, tylko załamuje ręce.

- Łucznictwo nie jest sportem halowym - mówi prezes Morświna. - Przy ul. Olimpijskiej możemy ćwiczyć strzelanie na odległość co najwyżej 18 metrów. Na otwartych stadionach zawody odbywają się na dystansach nawet czterokrotnie większych. Na skutek działań urzędników nie mam jak przygotować podopiecznych do kolejnych imprez. Już tego lata żaden z naszych zawodników pierwszy raz w historii klubu nie przystąpił do mistrzostw Polski. Dalej to nie może tak wyglądać i jeśli do marca urzędnicy się nie opamiętają, to likwiduję klub.

Wyrzuceni dwa razy

Łucznicy od 2006 r. trenowali w Orłowie, na terenie Szkoły Podstawowej nr 11. Tam też zarejestrowana jest siedziba klubu. Po ponad czterech latach jego działacze usłyszeli jednak, że przenieść muszą się na dawny stadion Floty przy ul. Śmidowicza na Oksywiu. Lokalizacja ta, choć mniej dogodna komunikacyjnie, to umożliwiała dalsze prowadzenie treningów. Na użyczonym przez wojsko terenie usypano wał ziemny i ustawiono tarcze. Ta sielanka trwała jednak tylko do połowy 2015 r. Potem czar prysł, a zaczęły się poważne kłopoty. Ponad dwa lata temu działaczom Morświna zakomunikowano, że także teren przy ul. Śmidowicza zmuszeni są opuścić. Stało się to na skutek nieporozumień miasta z wojskiem. Samorządowcom obiekt użyczony został w 2010 r. na 20 lat. Urzędnicy zapewniali, że chcą przy ul. Śmidowicza wybudować stadion lekkoatletyczny. Kiedy jednak przez pięć lat inwestycja nawet się nie rozpoczęła, cierpliwość wojskowych dygnitarzy się skończyła. Teren został miastu odebrany.

Czytaj też: Awantura w gdyńskiej szkole sportowej. Dlaczego rodzice protestują?

- Z uwagi na brak postępów w modernizacji użyczonego obiektu wypowiedziano umowę i nieruchomość 3 września 2015 r. protokolarnie wróciła do resortu obrony narodowej - informuje Małgorzata Weber, rzecznik Agencji Mienia Wojskowego.

Utopione pieniądze

Dla łuczników oznaczało to wielki problem. Głównie dlatego, że włożyli wiele pracy i serca w przystosowanie obiektu przy ul. Śmidowicza do treningów.

- Wybudowany został wał ziemny, zamontowane tablice strzelnicze - mówi Henryk Szylberg. - Zainwestowaliśmy w to mnóstwo prywatnych pieniędzy. Wyrzucenie nas z ul. Śmidowicza było więc niezwykle bolesne. W najgorszych snach jednak nie przypuszczaliśmy wtedy, że na stałe zostaniemy bezdomni, bez możliwości trenowania na otwartym powietrzu.

Od tego czasu rozpoczął się też kiepskiej jakości serial z poszukiwaniem nowej przestrzeni dla łuczników. Miasto deklarowało pomoc, ale jednocześnie odrzucało kolejne lokalizacje, wskazywane przez działaczy Morświna. Inwestycja przy ul. Inżynierskiej w Orłowie była rzekomo zbyt droga. Na treningi przy szkole na ul. Okrzei na Grabówku nie zgodziła się rada dzielnicy. Powrót na ul. Wrocławską uniemożliwiają interesy uczniów tamtejszej szkoły. Działacze Gdyńskiego Centrum Sportu nie życzą też sobie, aby łucznicy ćwiczyli na bocznym boisku przy ul. Olimpijskiej. Marek Łucyk, dyrektor GCS poinformował pisemnie, że jest to niemożliwe ze względu na „pełne wykorzystanie obiektu zgodnie z grafikiem”. Na murawie odbywają się treningi seniorów i grup młodzieżowych Arki oraz Bałtyku. Jednak każdy, kto często bywa przy ul. Olimpijskiej, widzi, że obiekt bardzo często stoi też pusty. Marek Łucyk twierdzi, że tak właśnie musi być, bowiem naturalna nawierzchnia ma swoje limity użytkowania. Wynika z tego, że to łucznicy mogliby przyczynić się do pogorszenia się stanu murawy, choć podczas treningów nie wykonują wślizgów i nie używają butów z metalowymi wkrętami w podeszwie, jak piłkarze. Według Łucyka ważne są w tym przypadku także względy bezpieczeństwa. Jego zdaniem na czas obecności zawodników Morświna obiekt należałoby wyłączyć z użytkowania, co trudno jest sobie wyobrazić, gdyż od rana do wieczora poruszają się po nim pracownicy GCS, ochrona i osoby uczestniczące w treningach innych klubów. To o tyle ciekawe, że w wielu miastach Polski łucznicy użytkują stadiony z reprezentantami licznych dyscyplin i do konfliktów nie dochodzi. Także przy ul. Śmidowicza zawodnicy Morświna dzielili dawniej przestrzeń z innymi klubami i problemu wtedy nie było.

Nierealne propozycje

Jednocześnie urzędnicy proponują działaczom klubu urządzenie nowej siedziby w lokalizacjach, które według zawodników kompletnie nie nadają się pod potrzeby łuczników. Jest to dla przykładu teren dawnego domu dziecka przy ul. Demptowskiej.

- Nieogrodzony, fatalnie skomunikowany, bez żadnego zaplecza technicznego i socjalnego - mówi o tej nieruchomości Henryk Szylberg.

Padła też propozycja, aby łucznicy trenowali przy szkole na ul. Energetyków.

- Usłyszałem, że możemy zamontować tablice strzelnicze na oknach placówki - mówi Henryk Szylberg. - To niepoważne. Odbieram to jako prowokację. Przy takiej szkole strzelanie z łuku będzie bardziej bezpieczne, niż na bocznym boisku przy Stadionie Miejskim? - pyta.

Prezes UKS Morświn dodaje, że jako trener, który wychował wielu mistrzów Polski, wie lepiej od urzędników, który teren nadaje się do treningów.

- Nikt w mieście jednak nie chce nas słuchać - żali się Henryk Szylberg.

List rozpaczy

Załamani całą sytuacją rodzice młodych łuczników napisali już w 2016 r. dramatyczny apel o pomoc do prezydenta Gdyni Wojciecha Szczurka. „Dlaczego miasto pomiata naszymi dziećmi, marnuje ich talent, zaangażowanie?” - pytali.

Także to nie pomogło. Jednocześnie urzędnicy przekazują przeczące sobie informacje. Marek Łucyk poinformował pisemnie, że nie przewiduje możliwości udostępnienia obiektów otwartych na treningi łucznicze. Przy okazji zarzucił działaczom Morświna, że nieprawidłowo rozliczyli się z miejskiej dotacji, udzielonej w 2007 r. Inny pogląd prezentuje natomiast Bartosz Bartoszewicz, wiceprezydent Gdyni.

- Łucznictwo nie jest zagrożone, bo nadal w ofercie miasta znajdują się miejsca, w których można trenować, a miasto jest gotowe ponieść koszty dostosowania przestrzeni do treningów - uważa Bartoszewicz.

Dodaje on jednak, że prezes Morświna ma momentami oczekiwania, których nie sposób spełnić. Zdaniem wiceprezydenta Bartoszewicza porównać można je do życzeń działaczy Arki, otrzymującej co roku z budżetu Gdyni kilka milionów złotych.

Spolegliwy załatwi więcej

Szylberg, pytany wprost, jakie są przyczyny jego otwartego konfliktu z urzędnikami, z którymi kiedyś dobrze współpracował, uchyla się od jasnej odpowiedzi.

- W tej sprawie nie chodzi o mnie, ale o grono pięćdziesięciu moich podopiecznych, którym odebrana zostanie pasja życia - mówi prezes Morświna. - Władze miasta powinny pomyśleć o nich i zapomnieć o osobistych animozjach. Nic więcej nie powiem.

Udało nam się jednak ustalić ponad wszelką wątpliwość, że Szylberg popadł w niełaski w 2013 r., zarzucając niezgodne z prawem działania ówczesnej wiceprezydent Gdyni Ewie Łowkiel. Stało się to podczas posiedzenia Rady Pożytku Publicznego, której był członkiem. Mimo udzielonego ostrzeżenia nie wycofał się też z tych zarzutów. Wręcz przeciwnie, napisał list otwarty do wszystkich członków RPP, w którym jasno wypunktował rzekome uchybienia w prowadzonych procedurach konkursowych.

Świadkowie, do których udało nam się dotrzeć, twierdzą też, że usłyszał wtedy od jednego z najważniejszych urzędników Ratusza, iż „załatwiłby w mieście więcej, gdyby tylko był bardziej spolegliwy” .

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto