Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Katyń - trzeba mówić o tym publicznie, bo to nie tylko sprawa rodzinna

Barbara Szczepuła
Fot. archiwum rodzinne
Fot. archiwum rodzinne
Czy dobrze zrobił, że nie zerwał w sowieckiej niewoli epoletów i nie udawał szeregowca, co mogło go uratować? Ale tu pojawia się słowo honor. Honor polskiego oficera.

Czy dobrze zrobił, że nie zerwał w sowieckiej niewoli epoletów i nie udawał szeregowca, co mogło go uratować? Ale tu pojawia się słowo honor. Honor polskiego oficera. Ciocia Daniela, już w Gdańsku, po wojnie twierdziła, że powinien był uciekać. Mama milczała. Małgosia, wówczas nastolatka, myślała: - Gdyby uciekł, to z pewnością włączyłby się w konspirację i zginął z rąk gestapo.

Gdy przyszły załatwiać formalności, ksiądz oznajmił, że obiekt jest zabytkowy i konserwator musi zaakceptować tekst, który będzie na tablicy. Zatem data nie może być podana. Jeśli już, to rok 1943. Napisały więc tylko, że Józef Książek zginął w Katyniu. Bez daty. W wolnej Polsce zastanawiały się, czy jej nie dopisać, ale uznały, że tablica bez daty będzie świadectwem czasów, w których obowiązywało kłamstwo katyńskie.

****
Józef Książek zginął w Katyniu.
Małgorzata Książek-Czermińska zastanawia się, czy powiedzieć o nim: zamordowany, czy rozstrzelany. Choć nie ulega wątpliwości, że to był mord, przymiotnik „zamordowany” wydaje jej się niestosowny.
Zginął za Ojczyznę. Tak o tym myśli na swój użytek.
- W mojej klasie – dodaje jej siostra, Hanna Książek – większość dzieci to były półsieroty. Nie miałam więc poczucia inności.
Zginął za Ojczyznę, jak jego dwaj bracia. Mężczyźni z tego pokolenia umierali młodo.
Najstarszy - Jan w 1920 roku uciekł ze szkoły i poszedł na ochotnika walczyć z bolszewikami. Poległ. Średni - Aleksander zginął w Powstaniu Warszawskim.
Ich ojciec, ubogi rolnik spod Radzynia Podlaskiego, ledwie umiał czytać i pisać, ale dbał o wykształcenie dzieci. W rodzinie mówi się, że donosił synowi jedzenie na stancję do miasta. Pewnego razu szedł podobno przez całą noc do Lublina z workiem kartofli na plecach.
Jan nie zdążył skończyć szkół, ale Aleksander ukończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a najmłodszy Józef – chemię na Politechnice Warszawskiej.
*

Pamiątki po ojcu. Kilka zdjęć, dwie wizytówki. Z fotografii patrzy na nas przystojny młody człowiek.
- Dziś już mój najmłodszy syn jest od niego starszy – mówi pani Małgorzata. – Ojciec miał trzydzieści lat gdy zginął.
Pokazuje list z obozu w Kozielsku. Najdroższy rodzinny skarb, z pietyzmem przechowywany najpierw przez mamę, teraz przez córki - wyrwana z zeszytu pożółkła kartka.
Kozielsk 24.XI.39.
„Kochana Halu!
Jestem zdrów, tylko mię męczy niepokój o Wasz los i tęsknota za Wami. Napisz mi koniecznie krótko i szczerze jak się czujesz, jak zdrowie Twoje i Haneczki, jak się urządziłaś, czy masz wiadomości o Olku i Władce, czy Zygmusie i Franek, Włodzimierz i Jurkowie są w Warszawie. Przyślij mi koniecznie kilka fotografii swoich i Haneczki.
Bądź zdrowa.
Całuję Cię i Haneczkę
Józek.
Mój adres ZSRR, Kozielsk, Smolenskiej Obłasti, jaszczyk pocztowy nr. 12.
O Małgosi ani słowa.
Tak właśnie będę pisać: Małgosia i Hania, choć to dziś dorosłe panie, starsza jest architektem wnętrz, młodsza polonistką, teoretykiem literatury, profesorem Uniwersytetu Gdańskiego. Tak je będę nazywać, bo piszę reportaż o dziewczynkach, które wychowywały się bez ojca i które na oficjalną prawdę o jego losie musiały czekać przeszło pół wieku. Profesor Czermińska broni się przed – jak mówi – sentymentalną stylizacją. Jeszcze do niedawna nie chciała w ogóle o tym opowiadać, uważała, że to jest prywatna, rodzinna historia. Temat wymagający dyskrecji. Hania się tego nie boi, ale ma nad Małgosią tę przewagę, że ojca trochę pamięta. Na przykład uścisk jego rąk. Podnosił ją i lekko rzucał na skłębioną pierzynkę małżeńskiego łoża. To był codzienny rytuał.
Ale wracajmy do roku 1939. Dlaczego w liście ojca z obozu w Kozielsku nie ma o Małgosi ani słowa? Troska o nią zawarta jest w pytaniu o zdrowie żony, która była wtedy w ciąży. Wiedział o tym. Nim poszedł na wojnę, razem ustalili imię mającego urodzić się dziecka: jeśli będzie chłopiec - to Jaś, po dziadku i poległym na wojnie z bolszewikami bracie, Małgosia – jeśli urodzi się dziewczynka.
*

Cztery szczęśliwe lata.
Ślub Haliny Siemaszko z Józefem Książkiem odbył się w Warszawie w 1935 roku. Spotkali się dzięki kuzynowi Hali, Włodzimierzowi Rodziewiczowi.
– Masz tyle kuzynek, ślicznych Siemaszczanek, poznaj mnie z nimi – poprosił Józef kolegę ze studiów. Wybrał Halę. Kończyła botanikę na Uniwersytecie Warszawskim. Z trudem przebijała się przez życie. Rodziców straciła, gdy miała dziesięć lat. Była najstarszą z czterech sióstr. Dziewczynkami zajęła się rodzina mamy, z domu Rodziewiczówny. Siemaszkowie, którzy małżeństwo syna uważali za mezalians, wnuczkami się nie interesowali.
Po ślubie młodzi małżonkowie wynajęli mieszkanie na Saskiej Kępie. Józef był już wówczas inżynierem, pracował w Wojskowym Instytucie Przeciwgazowym. Po latach tułaczki Halina miała nareszcie swój dom i kogoś, kto kochał i dawał poczucie bezpieczeństwa. Obowiązki rodzinne i towarzyskie, pochłonęły ją bez reszty. Rok po ślubie przyszła na świat Hania, wkrótce miała urodzić następne dziecko.
I wtedy wybuchła wojna. Młody mąż poszedł bronić Ojczyzny.
*

Uciekła z Warszawy do krewnych na Wołyń. Zamieszkała u swego wuja Tadeusza Rodziewicza, który miał w Lubomlu dom, w którym mieściła się apteka.
Dom był zatłoczony do granic możliwości. „W sypialni i tak zwanym zielonym pokoju mieściło się sześcioro dorosłych i czwórka dzieci. Jadalny pokój został zarekwirowany dla rodziny sowieckiego oficera. Major Popow jest pogranicznikiem mieszka u nas z żoną Łarisą, sześcioletnią córką i czteroletnim synem. (…) Wiosną 1940 roku jakoś tak w kwietniu, czy w maju pokój sypialny zajął oficer NKWD, Bykow. Mama, Tatuś i ja wynieśliśmy się na werandę. W pokoju obok tłoczy się dziewięć osób, w tym urodzona w marcu 1940 roku Małgosia” – pisała po latach córka właściciela domu.
Gdy urodziła się druga córka, mama wysłała natychmiast kartkę do Kozielska, ale nigdy nie otrzymała odpowiedzi. Czy zatem Józef Książek dowiedział się o Małgosi?
- Myślę, że tak, bo podobno znaleziono przy nim oprócz książeczki wojskowej i pozwolenia na broń także jakąś pocztówkę – utrzymuje Hania.
Ale zatrzymajmy się przy majorze Popowie, bo warto poświęcić mu parę słów. Pewnej nocy Jadwigę Rodziewiczową obudził warkot samochodów. Przez okno zobaczyła, że przed ich domem zatrzymała się ciężarówka. Nie można było mieć wątpliwości: wywózka! Ktoś załomotał do drzwi. Otworzył, mieszkający na parterze major Popow.
- Czy mieszka tu Halina Książek z córkami? - zapytał enkawudzista.
- Niet, eto maja kwartira – odpowiedział major.
Czy pożałował małej Hani, która bawiła się z jego córeczką i kilkumiesięcznej Małgosi, która wywózki na Sybir z pewnością by nie przeżyła? Faktem jest, że uratował im życie.
Mama nie czekała co będzie dalej. Udało się jej wynająć jakiś samochód i wyjechały do krewnych do Łucka, a potem do rodziny ojca do Radzynia Podlaskiego.
Pod koniec wojny NKWD wywiozło do łagru koło Krasnojarska stryja Tadeusza Rodziewicza, właściciela domu, chrzestnego ojca Małgosi. Tam zginął. Jak straszny musiał być ten obóz, skoro jeden z jego współtowarzyszy niedoli po powrocie do Polski przekazał rodzinie wiadomość o śmierci Tadeusza Rodziewicza, ale nie zgodził się na spotkanie z jego żoną Jadwigą i nie chciał opowiadać jej o łagrze.
*

Hania pamięta taką scenę: mama leży na łóżku i strasznie płacze, a one obie pełzają po niej i usiłują ją pocieszyć.
Małgosia nie jest pewna, czy należy opisywać takie intymne chwile, ale ustępuje siostrze, no dobrze, niech będzie.
Nazwisko ojca znalazło się na niemieckiej liście katyńskiej. Numer 02236.
Małgosia urodziła się 22 marca, a Hania w 36 roku, a więc 22-36.
*

Po wojnie Halina Książek zamieszkała w Gdańsku. Ściągnął ją tu kuzyn Włodzimierz Rodziewicz, ten sam, który poznał ją z Józefem. Organizował na Politechnice Gdańskiej Wydział Chemiczny, wkrótce został profesorem. Tu osiedliła się też siostra Haliny, Daniela, wdowa z dwojgiem dzieci. Siostry zamieszkały razem i wspólnie wychowywały czworo dzieci.
- Mama nas bardzo kochała, tak jakby za siebie i za ojca - mówi Małgosia. – Dlatego pewnie nigdy nie miałam poczucia osierocenia.
Powiedziała im, co się stało w Katyniu. Módlmy się za tatusia: „Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie”…
Hania długo nie wierzyła w śmierć taty, była przekonana, że wróci. Także Małgosia wyobrażała sobie, że któregoś dnia nagle zapuka do drzwi.
Mama mówiła o ojcu mało. Starała się nie rozdrapywać ran. Czasem tylko napominała: - Ojciec nie lubił, gdy ktoś się spóźnia. Albo do Hani: - Gadasz jak tata.
To raczej od krewnych zbierały strzępy informacji. O tym na przykład, że był zdolnym studentem i w nagrodę za dobre wyniki w nauce został zaproszony na spotkanie do prezydenta Mościckiego. O tym, że w Instytucie Przeciwgazowym poparzył sobie ręce podczas jakiegoś eksperymentu. O tym, że lubił tańczyć. O tym, że ostatnia z rodziny widziała go we Lwowie ciocia Cesia, zakonnica, siostra taty.
Ale przede wszystkim o tym, czy dobrze zrobił, że nie zerwał w sowieckiej niewoli epoletów i nie udawał szeregowca, co mogło go uratować. O tym opowiedział im jeden z żołnierzy, który przyniósł mamie obrączkę ojca.
Ale tu pojawia się słowo honor.
Honor polskiego oficera.
Ciocia Daniela, już w Gdańsku, po wojnie twierdziła, że powinien był uciekać. Mama milczała.
Małgosia, wówczas nastolatka, myślała: - Gdyby uciekł, to z pewnością włączyłby się w konspirację i zginął z rąk gestapo.
*

W szkole obowiązywało katyńskie kłamstwo. Hania opowiada o lekcji, podczas której jeden z uczniów powiedział, że to Związek Radziecki odpowiada za mord w Katyniu. Nauczyciel gwałtownie zaprotestował.
- A ja się wtedy nie odezwałam – mówi Hania. – I do dziś się wstydzę.
Gdy zdawała maturę, mama kazała jej zapisać się do ZMP, żeby mogła dostać się na studia.
*

W 1949 roku sąd uznał Józefa Książka za zmarłego i ustalił datę jego śmierci na 9 maja 1945 roku. Dzięki temu mogły otrzymać rentę po ojcu. To były dosłownie grosze, ale Małgosia pamięta, że mama kupiła jej kiedyś z tych pieniędzy encyklopedię literatury, a innym razem płaszcz. Żyły bardzo skromnie, chodziły w przerabianych sukienkach, ale dom był pełen miłości. Małgosia studiowała na Uniwersytecie Warszawskim, jak mama i tata, bo i on zaczął tu swoje studia chemiczne, a dopiero potem przeniósł się na politechnikę.
Gdy zaczęła odnosić sukcesy zawodowe, gdy zrobiła doktorat, potem habilitację, otrzymała tytuł profesora, wydawała kolejne książki, zawsze myślała: - Ojciec byłby ze mnie dumny.
Mama przez całe życie mieszkała z Małgosią i jej rodziną. Halina Książek nie wyszła po raz drugi za mąż, choć był ktoś, kto chciał się z nią ożenić, o czym – gdy podrosły - opowiedziała dziewczynom ciotka.
- Mamo, dlaczego nie wyszłaś za mąż? – zapytała wiele lat potem Małgosia.
- Bałam się, że on nie będzie was wystarczająco kochać.
*

Małgosia była przekonana, że to temat wymagający dyskrecji i zawsze mówiła krótko: ojciec zginął na wojnie. Nie chciała współczucia, ani litości nad – jak mówi – sierotką. Choć raz, gdy jeden z kolegów zaczął przekonywać ją, że polskich oficerów w Katyniu zastrzelili Niemcy i są na to dowody, chociażby niemiecka amunicja – wściekła się.
Tak było do 1981 roku. Poszła do dominikanów na mszę w intencji pomordowanych oficerów i wtedy coś się w niej odblokowało. Zrozumiała, że trzeba mówić o tym publicznie, bo to nie tylko sprawa rodzinna. Razem z siostrą pomyślały, by ufundować ojcu tablicę. Nim się zdecydowały, wprowadzono stan wojenny.
- Kiedy wmurowałyśmy tę tablicę? - zastanawiają się. Małgosia sięga na półkę.
- To był rok 1987, pamiętam, że wyszła wtedy moja książka „Autobiografia i powieść, czyli pisarz i jego postacie”. Część honorarium przeznaczyłam na tablicę właśnie.
Na pierwszej stronie dedykacja: „Możliwość pracy nad tą książką zawdzięczam moim najbliższym: Matce, Siostrze i Mężowi. Bez ich pomocy i niewyczerpanej cierpliwości nie osiągnęłabym niczego. Pisałam jednak aby móc dedykować książkę pamięci mego Ojca, który zginął na obczyźnie i został pochowany w zbiorowym grobie. Nazywał się Józef Książek”.
To było maksimum tego, co mogła napisać o ojcu: „zginął na obczyźnie, pochowany w zbiorowym grobie”.
Tablica znajduje się na murze, w krużganku kościoła świętego Antoniego przy Senatorskiej w Warszawie. Gdy przyszły załatwiać formalności, ksiądz oznajmił, że obiekt jest zabytkowy i konserwator musi zaakceptować tekst, który będzie na tablicy. Zatem data nie może być podana. Jeśli już, to rok 1943. Napisały więc tylko, że Józef Książek zginął w Katyniu. Bez daty. W wolnej Polsce zastanawiały się, czy jej nie dopisać, ale uznały, że tablica bez daty będzie świadectwem czasów, w których obowiązywało kłamstwo katyńskie.
*

Mama zmarła w 1994 roku. Pochowano ją na Srebrzysku we Wrzeszczu. Jest tu także tablica poświęcona ojcu. Z prawdziwą datą śmierci.
Dopiero bowiem w 2001 roku, po przeszło sześćdziesięciu latach, zakończyła się procedura sądowa. Sąd stwierdził, że „Józef Książek zmarł 5 kwietnia 1940 roku w Katyniu na terenie byłego ZSRR – obecnie Federacja Rosyjska”.
*

Na cmentarzu w Katyniu były już kilka razy. Po raz pierwszy w roku 1990. Stały płacząc w tym strasznym miejscu w sosnowym lesie.
„przeleciał ptak przepływa obłok
upada liść kiełkuje ślaz
i cisza jest na wysokościach
i dymi mgłą smoleński las

tylko guziki nieugięte
potężny głos zamilkłych chórów
tylko guziki nieugięte
guziki z płaszczy i mundurów (Herbert).
*

Były też wtedy w Kozielsku, w klasztorze, w którym więziono polskich oficerów. Klasztor był otwarty ze względu na remont, wpuszczono więc do środka nawet kobiety. Małgosia taka była przejęta, że nie uświadomiła sobie wtedy, iż ten klasztor to niezwykle ważne miejsce dla prawosławnych Rosjan. Jak nasza Częstochowa. Pielgrzymowali tam wielcy pisarze: Dostojewski, Tołstoj, Gogol, a starzec Zosima z „Braci Karamazow” wzorowany jest na postaci mnicha z tego monastyru. Spotkały też wtedy człowieka, który był chłopcem w 1939 roku i widział jak prowadzono polskich jeńców. Szli środkiem jezdni, w mundurach i – co zdziwiło chłopca – wszyscy mieli buty.
*

- Nie wiem, czy pójdę na film Wajdy – mówi Hania. - Boję się. Im jestem starsza, tym bardziej tęsknię za ojcem.
Małgosia owszem, wybiera się na film „Katyń”, ale nie na żadną premierę, nie z tłumem ludzi. Dopiero po jakimś czasie, sama.
Już nie broni się tak bardzo przed mitem.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto