Tym razem emocji było mniej, a atmosfera na sali spokojna. W procesie byłego prezesa Stoczni Gdynia SA Janusza Szlanty i jego zastępców, którzy - zdaniem prokuratury - doprowadzili zakład do straty co najmniej 31 mln zł poprzez poręczanie jego majątkiem kredytów dla swojej prywatnej firmy - Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego - wyjaśnienia składać zaczęli oskarżeni.
Jako pierwszy przez kilka godzin zeznawał Janusz Szlanta. Były prezes próbował podważyć wszystkie główne tezy aktu oskarżenia. Według niego w powiązaniach pomiędzy SFI a stocznią nie było nic dziwnego.
- Taka struktura powodowała, iż kontrahenci podchodzili do negocjacji z nami w przekonaniu, że zarząd stoczni to jednocześnie odpowiedzialny właściciel zakładu - mówił Szlanta.
Były prezes wyjaśnił również, że zaciągane kredyty nie trafiały do kieszeni jego i zastępców, lecz służyły stoczni. Zdaniem Szlanty, bez tych pożyczek niemożliwe byłoby też dokapitalizowanie zakładu wielomilionowymi kwotami z emisji akcji B, a pieniądze były wtedy potrzebne do rozwoju i budowy statków.
- Teza aktu oskarżenia, że zaciągając kredyty wiedzieliśmy, że nie będziemy w stanie ich spłacić, jest niezgodna ze stanem faktycznym - argumentował Szlanta. - Bankom bowiem nie wolno finansować przedsięwzięć, które z definicji nie mają możliwości samofinansowania.
Pracownicy stoczni i związkowcy, którzy na poprzedniej rozprawie reagowali gwałtownie i część z nich sędzia musiała wyprosić z sali, tym razem wyjaśnienia Szlanty kwitowali ironicznymi uśmiechami. W pewnym momencie ostentacyjnie opuścili salę.
- Nie ma sensu tracić czasu, wszystkie te bajki już słyszeliśmy - podsumował Leszek Świętczak, przewodniczący Związku Zawodowego "Stoczniowiec".
Najlepsze atrakcje Krakowa
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?