Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jacek Santorski: Polityki nigdy dość

Joanna Miziołek
Jacek Santorski: Polacy są bardziej profesjonalni, ale jednocześnie bardziej zmęczeni, rutynowi, cyniczni
Jacek Santorski: Polacy są bardziej profesjonalni, ale jednocześnie bardziej zmęczeni, rutynowi, cyniczni fot. archiuwm prywatne
To, że ludzi tak bardzo kręci cały ten partyjny reality show, świadczy moim zdaniem o tym, że życie wewnętrzne większości Polaków jest jałowe - mówi psychoterapeuta Jacek Santorski w rozmowie z Joanną Miziołek.

Od kilku miesięcy wiodącym tematem w mediach, podnoszonym przez polityków jest katastrofa z 10 kwietnia. Tymczasem 100 tys. internautów zapisało się na dzień bez Smoleńska. Co się zatem stało z naszym słuchem społecznym? Media nie widzą, co zajmuje Polaków, o czym chcą słuchać?

Jeśli ten dzień będzie wolny od rozdrapywania ran sprzed dziewięciu miesięcy, to nie dlatego, że zaapelowało o to 100 tys. internautów, ale dlatego, że wstrząsające zdarzenia w Egipcie, brzemienne konsekwencjami dla całego świata, w naturalny sposób przemieszczają na drugi plan inne tematy. To dobra lekcja pokory dla naszego polskiego egotyzmu. Nasze sprawy są ważne, ale tym bardziej wymagają wyczucia skali, proporcji i właściwego tonu. Te 100 tys. internautów to ważna, jednak szczególna grupa. Z różnych badań wynika, że większość naszego społeczeństwa jest - niezależnie od orientacji politycznej - "konserwatywna". Zwłaszcza w kwestiach społecznych, obyczajowych, w "sferze symbolicznej". Panuje u nas podatność na uproszczenia w rodzaju "swoi" - "obcy", stereotypy przypisujące określonym osobom i grupom jednoznacznie motywacje i racje. Otwarte umysły, gotowe przyjąć złożoność spraw, różne odcienie szarości ponad to, że "czarne jest czarne, a białe jest białe", to mniejszość! Niewiele więcej niż 10 proc. populacji ufa komukolwiek poza swoją rodziną! Apelujący o "dzień bez katastrofy" reprezentują młodą część tej grupy zmęczonej dewastacją umysłów, którą sobie wzajem fundują politycy, a media to nagłaśniają całej naszej społeczności.

Czyli media nadal wyczuwają nastroje społeczne i nie rozminęły się z odczuciami społecznymi?

Z bólem konstatuję, że nie rozmijają się! Moim zdaniem, większość Polaków takiego "reality show" potrzebuje. A przyzwyczajenie do tego poziomu sensacji, nowości, kolejnych ekstremalnych oświadczeń czy fantastycznych teorii budzi rodzaj wtórnego uzależnienia od adrenaliny, która zwłaszcza przy jałowym własnym życiu staje się jednym z podstawowych źródeł wewnętrznych doznań. Po co zasiadać przed telewizorem, żeby oglądać grupę ludzi, którzy na własne życzenie współpracują ze sobą, aby potem się wzajemnie eliminować, jak w Big Brotherze, kiedy możemy oglądać grupę ludzi, którzy zgłosili się, by razem tworzyć polski parlament, a potem robią co mogą, żeby się wzajemnie osłabić. A są to autentyczne osoby, a za nimi stoją autentyczne tragedie konkretnych ludzi i ich rodzin. Zainteresowanie, jakie wzbudza katastrofa pod Smoleńskiem, można porównać do sytuacji, którą często w psychologii się analizuje, a mianowicie, dlaczego dzieci najpierw beznamiętnie grają w gry komputerowe, a potem stają się agresywne? Ale oglądanie setki razy zdjęć ze Smoleńska wywołuje tak zwaną habituację, postępujące uniewrażliwienie na to, co jest prawdziwymi, ludzkimi łzami, prawdziwą krwią, prawdziwą traumą czy bólem. Więc można powiedzieć, że mamy taki zbiorowy seans bezdusznego uzależnienia od doznań, które serwują media i internet.

Skoro większość z nas jest żywo zainteresowana wyjaśnieniem przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem, to czym była akcja na Facebooku?

Ja traktuję tę akcję jako taką manifestację stanowiska "enough!", "dość!" od mądrzejszej części polskiego społeczeństwa, tak się składa, że młodej. Przecież każdy z nas może powiedzieć sobie, że tego dnia nie włączy odbiornika i nie trzeba dogadywać się z mediami, aby nie emitowały żadnych wiadomości. Przecież można umówić się, że tak jak wielu ludzi pości, to można też w piątki nie zaglądać do internetu i nie oglądać telewizji. Ja to traktuję raczej jako manifestację pewnego zniesmaczenia niż jako rzeczywistą chęć wywołania skutku, aby był to właśnie dzień bez newsów.

Czyli nie jest tak, że tym 100 tys. osób nie zależy na wyjaśnieniu przyczyn katastrofy, tylko zwyczajnie czują przesyt?

Zależy im na ustaleniu prawdy, tylko widzą absurdalność spekulacji, które temu towarzyszą. Czują przesyt, aberracyjność. Tak jak powiedział pewien skandynawski dziennikarz, trzy dni w naszych mediach są tak sensacyjne jak rok u nich.

Cała reszta nie jest zatem znużona seansem o katastrofie. Czemu temat dla nich jest taki interesujący?

To co dodatkowo wciąga to dawkowanie prawdziwych i nieprawdziwych informacji. Ten serial ma naprawdę dziesiątki odcinków. Bo pojawiają się nowe okoliczności, a co za tym idzie pokusa, aby ciągle na nowo rozpatrywać wyjaśnianie przyczyn katastrofy w kategoriach atawistycznych schematów ofiary, prowokacji, prześladowców, spisków. To jest emocjonalnie dużo bardziej atrakcyjne, niż uprzytomnienie sobie, że zbieg różnych niefrasobliwości, nieodpowiedzialności, beztroski i przypadków, po obu stronach, doprowadził do tragedii. Moja hipoteza socjologiczna jest taka, że jeśli ludzi tak kręcą te wszystkie historie, to świadczy o tym, jak jałowe jest życie wewnętrzne większości z nas. Człowiek przepełniony miłością, pasją, misją pomaga innym i wyłączy telewizor albo odejdzie od komputera. Ten reality show to atrapa prawdziwego życia wewnętrznego!

Czyli jest mało Polaków, którzy mają bogate życie wewnętrzne?

Wygląda na to, że tak. Obserwując z profesorem Krzysztofem Obłojem organizacje i biznes w Polsce, w latach 90. i dziś, spostrzegaliśmy, że u przedsiębiorców i menedżerów znacznie więcej było pasji niż teraz. Dzisiaj Polacy są może bardziej profesjonalni, ale jednocześnie bardziej zmęczeni, rutynowi, cyniczni. Brakuje nam poruszającego tematu. Jedyna pomoc w sensie tego, czym się wypełnia duch narodowy, płynąć może z Watykanu, no bo pewnie na kilka dni uroczystości związane z beatyfikacją papieża odwrócą uwagę od tego "nabożeństwa nieufności i nienawiści".

Już niedługo w mediach głównym tematem będzie beatyfikacja Jana Pawła II i co najmniej miesiąc serwowania komentarzy w prasie, telewizji i internecie na temat świętości papieża. Czy Polacy się tym nie znudzą, nie zaczną manifestować, że mają dość?

Nie powiedzą, że mają dość. Jednak zapewne znajdą się tacy, którzy będą mieli jakieś intelektualne wątpliwości na temat tego, czy w dwudziestym pierwszym wieku należy rozpatrywać cuda jako kryterium świętości człowieka. Czy ten dawny standard nie powinien obowiązywać jako pewna metafora. Ale będzie to węższe grono ludzi ze światopoglądem naukowym. Tu będzie jednak przeważał klimat uniesienia. On może uspokoić to wzburzone morze.

Kto z Gdyni do Sejmu?


Więc temat smoleński zniknie na miesiąc z mediów. A co potem? Wróci?

Być może wcześniej, 10 kwietnia, będzie przesilenie tego tematu. Potem przyjdzie jakieś ukojenie przez, moim zdaniem, słuszną decyzję o beatyfikacji. Później zaś przyjdą wakacje, sezon ogórkowy, może ten seans smoleński się wyczerpie. Pewnie pojawią się inne tematy (oby nie katastrofy klimatyczne), zaczną się przygotowania do wyborów. A ze względu na nie politycy zapewne będą chcieli ciągnąć tematy ekstremalne. Trudno mi więc być tutaj optymistą w przewidywaniach. Zwłaszcza że uzależnienie polega na tym, iż pomimo że używka jest toksyczna, destrukcyjna, to się po nią sięga. Jeżeli duże grupy Polaków się uzależniły od tego społeczno-politycznego reality show, no to myślę, że będą się domagać kolejnych odcinków.

A jak Pan ocenia zachowanie polityków w tle wyjaśniania katastrofy pod Smoleńskiem, który z nich dobrze odczytał nastroje społeczne?

Proszę zwrócić uwagę, że delikatna neutralność prezydenta przekłada się na jego coraz lepsze wyniki. Od początku prezydentury jest krytykowany za sposób narracji, bo kojarzy się z takim "dyrektorem szkoły". Można powiedzieć, że on pokazuje, że patrzy trochę tak jak nauczyciel na niedojrzałych uczniów, w sposób rozumiejąco-wybaczający. Na początku jego kariery uważałem, że powinien był postępować jak samiec alfa, który twardo weźmie sprawy w swoje ręce i powie "dosyć, źle się bawicie", choćby przy okazji krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Teraz ta strategia wyrozumiałości, która nie staje się pobłażliwością, jest jakimś modelem zachowania, który zaczynam doceniać. Mam wrażenie, że ze strony polityków, poza nielicznymi, po których można się było spodziewać ekstremalnych postaw, w ciągu ostatnich stu dni nie nastąpiło dodatkowe spolaryzowanie i uskrajnienie zachowań.

Łatwiej będzie zdobyć broń

Jak Pan ocenia zachowanie premiera Tuska? Wciąż wyczuwa nastroje społeczne?

Pan Tusk jest w takiej sytuacji, że "cokolwiek zrobi to będzie źle". Bo jeżeli będzie wyczuwał nastroje społeczne, to powiemy, że poparcie dla Platformy i przyszłe wybory są dla niego ważniejsze niż realizacja konkretnej polityki. Jeżeli zaś będzie w sposób rzeczowy i zdecydowany realizował pewną politykę gospodarczą czy wobec Rosji, to powiemy, że stracił słuch społeczny. Przewiduję, że trudnym wyzwaniem dla premiera może być w najbliższym czasie rodząca się "pragmatyczna", a nie operująca w sferze emocjonalno-symbolicznej opozycja w postaci kampanii prof. Balcerowicza w sprawie OFE i całości naszych finansów czy podejrzenia SLD w sprawie orlików i ministra Drzewieckiego. Zamiast walczyć z urojeniami w kwestii katastrofy smoleńskiej będzie musiał stawiać czoła faktom i argumentom, co w sumie może być jeszcze trudniejsze, bo to jest praca nad spójnością wizerunku, nad wiarygodnością.

W takim razie jak Pan ocenia zachowanie PiS?

Są dalej sobą. Strategia przypisywana Jarosławowi Kaczyńskiemu, żeby rozgrywać tylko tragedię smoleńską i w ten sposób pozyskiwać wsparcie tej może mniejszej, ale pewnej ekstremalnie-konserwatywnej części społeczeństwa i wyborców, nie zadziała na więcej niż "żelazny elektorat". Ja mam poczucie, że wszyscy w Polsce są na swoich miejscach. Może wycofanie parlamentarzystów z Brukseli, aby podkręcili kampanię wyborczą, coś zdestabilizuje.

Episkopat przyłącza się do mistrzostw Europy

Ale Grzegorz Schetyna wyszedł ze swojej jaskini i skrytykował premiera za zbytnią opieszałość w komentowaniu raportu MAK
.
Powiedział dwa zdania, a prawie wszyscy traktują to jako bardzo wyrafinowany gest, który ma pierwsze, drugie i trzecie dno. A nawet polityk nie kontroluje wszystkiego co mówi w danej chwili, nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że wyraził swój prywatny pogląd, nieświadomy politycznych konsekwencji.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto