We wtorek zobaczyliśmy "Płynące wieżowce". Główni bohaterowie to trójka młodych ludzi, pomiędzy którymi wytwarza się skomplikowana miłosna chemia. Kuba i Sylwia mieszkają razem, u matki chłopaka, ich związek nie przechodzi żadnych szczególnie burzliwych momentów, do czasu gdy Kuba poznaje Michała, homoseksualistę. Miłość, która między nimi wybucha, będzie brzemienna w konsekwencje nie tylko dla nich dwojga.
- To nie jest film gejowski - zastrzegał się na konferencji prasowej Tomasz Wasilewski i należy tę deklarację brać poważnie. Co prawda można się zastanawiać, czy Wasilewski, który rok temu debiutował w Gdyni swoją fabułą "W sypialni", nadal nie reżyseruje trochę naśladowczo wobec modnych konwencji i tematów, ale w przypadku "Płynących wieżowców" miłość homoerotyczna nie wydaje się, mimo wszystko, wątkiem najistotniejszym. Piszę mimo wszystko, bo jednak jest ona mocno wyeksponowana.
Tak śmiałej sceny homoerotycznej, jaką oglądamy w "Płynących wieżowcach", w polskim kinie jeszcze nie było, a i wobec kina zachodniego tym jednym filmem nadrobiliśmy wszelkie w tej dziedzinie zaległości. A jednak "Płynące wieżowce" są "nie o tym". To, jak się zdaje, przede wszystkim film o młodych ludziach, którzy dramatycznie niedojrzali nie potrafią się komunikować tak z pokoleniem własnych rodziców, jak i sami ze sobą. Temat, który na tegorocznym festiwalu pojawi się jeszcze co najmniej dwukrotnie, w "Bejbi blues" Katarzyny Rosłaniec i "Nieulotnych" Jacka Borcucha.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?