Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdynia. Dramatyczna akcja polskich służb ratowniczych zakończona

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Polskie służby ratownicze przy użyciu śmigłowca, samolotu i statków uratowały wczoraj marynarzy z norweskiego kontenerowca "Ocean Carolina", który przy sztormowej pogodzie zaczął tonąć wcześnie rano 62 mile morskie na ...

Polskie służby ratownicze przy użyciu śmigłowca, samolotu i statków uratowały wczoraj marynarzy z norweskiego kontenerowca "Ocean Carolina", który przy sztormowej pogodzie zaczął tonąć wcześnie rano 62 mile morskie na północ od Łeby. Była to pierwsza od kilku lat taka akcja na naszych wodach terytorialnych. Trzynastoosobowej, międzynarodowej załodze na szczęście nic się nie stało. Gdy statek przechylił się na bok, sześciu Rosjan i dwóch Litwinów ewakuowało się na tratwę ratunkową, a śmigłowiec ratowniczy Marynarki Wojennej, który wystartował na pomoc z bazy lotniczej w Gdyni Babich Dołach, podjął ich z wody. W Polsce zbadali ich lekarze.
- Marynarze są zdenerwowani, ale nic im się nie stało - mówi Waldemar Pałeczka z Miejskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdyni.
Załoga po lekarskich oględzinach zakwaterowana została w gdyńskim Domu Marynarza. Na pokładzie "Ocean Carolina" pozostał natomiast norweski kapitan i dwóch oficerów z Litwy. Przy pomocy polskich ratowników udało im się zapobiec zatonięciu statku, mimo że jego przechył osiągnął w najbardziej dramatycznym momencie już 40 stopni.
Ten rejs trzynastoosobowa załoga norweskiego kontenerowca "Ocean Caroline" zapamięta na długo. Marynarze z Norwegii, Rosji i Litwy ledwo uszli z życiem po tym, gdy ich statek zaczął wczoraj tonąć na polskich wodach terytorialnych. Ostatecznie, i marynarzy, i jednostkę udało się uratować. Przyczyną wypadku była najprawdopodobniej źle wykonana naprawa kadłuba w litewskiej stoczni w Kłajpedzie.

Niewielki kontenerowiec norweskiego armatora Eimskip, wiozący 2 tys. ton drewnianych paneli do kominków, po wypłynięciu z Litwy zmierzał do duńskiego portu Hirtshals. Nie dotarł tam jednak, bo na polskich wodach terytorialnych przed godz. 7 niespodziewanie pękł kadłub tuż przy ładowni statku. Na domiar złego na morzu panował sztorm, siła wiatru dochodziła do 8 stopni w skali Beauforta. Kontenerowiec zaczął nabierać wody i przechylać się na bok. Sygnał SOS do Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa SAR w Gdyni nadali pracownicy oddalonej o 12 mil morskich od statku platformy firmy Petroblatic, a dla marynarzy z "Ocean Caroline" rozpoczęły się chwile dramatu. Ośmiu z nich wsiadło do tratwy ratunkowej, którą pozostający na pokładzie kapitan i dwóch litewskich oficerów spuściło po chwili na wodę. SAR wysłał do boju śmigłowiec ratowniczy Marynarki Wojennej, a ten po godz. 8.30 podjął marynarzy z wody. Półtorej godziny później znajdowali się już w pomieszczeniu pilotów na lotnisku w Babich Dołach.
- Byli zziębnięci, więc poczęstowaliśmy ich ciepłą kawą i herbatą - mówi kmdr ppor. Bartosz Zajda z Marynarki Wojennej RP.
Rosjanie i Litwini, choć mieli zamoczone, lub zagubione dokumenty, przeszli po chwili odprawę graniczną.
- To była sytuacja nadzwyczajna, nie robiliśmy więc żadnych problemów - mówi kmdr Grzegorz Goryński z Morskiego Oddziału Straży Granicznej w Gdańsku.
Załogę przewieziono wkrótce do Domu Marynarza w Gdyni, gdzie marynarzy zbadał lekarz. Był w ich trakcie obecny konsul Rosji w Gdańsku, już po południu przyjechał też Ryszard Szramuk z Morskiej Agencji Gdynia, przedstawiciel armatora i zakomunikował, że marynarze mają zakaz kontaktów z prasą. Głodnym członkom załogi przywieziono obiad.
- Ale zapewnić trzeba im nie tylko to - mówił Ryszard Szramuk. - Wszystko mają przemoczone, potrzebują więc ubrań, nowych butów, papierosów, wyrobić im trzeba nowe dokumenty. Trudno powiedzieć, jak to wszystko długo potrwa.
Tymczasem na morzu, gdzie na pokładzie "Ocean Caroline" pozostał norweski kapitan i oficerowie, przy pomocy polskich ratowników trwała dramatyczna walka o ocalenie statku i ładunku. Marynarka Wojenna oraz SAR przekazały marynarzom dwie pompy, w rejonie wypadku ich bezpieczeństwa pilnował polski statek "Bryza" i dwa duże, szwedzkie kutry. W pogotowiu cały czas pozostawał śmigłowiec.
- W rejon tego akwenu morskiego skierowaliśmy też nasz samolot patrolowy "Mewa", aby sprawdził, czy nie doszło do wycieku ropy i czy nie grozi nam katastrofa ekologiczna - mówi kmdr Grzegorz Goryński. - Do niczego takiego na szczęście nie doszło.
Akcja ratowania statku trwała aż do godz. 13.30. Choć przechył wynosił już 40 stopni, ostatecznie dzięki wypompowaniu wody udało się zapobiec zatonięciu. Załoga wskoczyła więc do morza, stamtąd podjęto ją na szwedzkie kutry, które zaczęły holować "Ocean Caroline" do Karlskrony.
- Z rejonu wypadku wycofaliśmy wtedy nasze jednostki - mówi Mirosława Więckowska, rzecznik Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Gdyni.
Zdaniem Krzysztofa Lewandowskiego z wydziału zarządzania kryzysowego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku kadłub "Ocean Caroline" pękł, bo źle go zespawano w stoczni w Kłajpedzie.
- Jeden z rosyjskich marynarzy ze statku biegle mówi po polsku i to on właśnie ułatwił nam akcję ratowniczą - mówi Lewandowski. - Gdy z nim rozmawiałem, utrzymywał, że Litwini zbyt słabo zespawali poszycie statku i dlatego podczas sztormu kadłub nie wytrzymał.

Było niebezpiecznie
Kpt. Andrzej Królikowski, dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni:
- Na tak niewielkim kontenerowcu, jakim jest "Ocean Caroline", każdy z członków załogi ma obowiązek posiadania kombinezonu ratunkowego. Marynarze założyli je, zanim wsiedli do tratwy ratunkowej, wyposażonej m.in. w namiot izolujący ich od wody. Kapitan z Norwegii i oficerowie z Litwy spuścili tratwę na morze, ale gdyby nie było takiej możliwości, pomoc by nie nadchodziła, a statek tonął, wszyscy marynarze musieliby ją zwodować i skakać do niej. Byłoby to na pewno bardziej niebezpieczne.

Mieliśmy wszystko pod kontrolą
Z Ryszardem Sulętą, dyrektorem wydziału zarządzania kryzysowego Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku, rozmawia Szymon Szadurski:
- Pamięta pan w ostatnich latach podobną akcję?
- Nie. Pierwszy raz od długiego czasu zdarzyło się, że jakikolwiek statek zaczął tonąć na polskich wodach terytorialnych.
- Jak pan ocenia działania polskich ratowników?
- Wszystko było dobrze skoordynowane, wdrożyliśmy wszelkie, niezbędne procedury. Chcę podkreślić, że nawet, gdyby "Ocean Caroline" nie był w stanie podać swojej pozycji na morzu i tak byśmy natychmiast ją ustalili, bo dzięki systemowi GPS widzieliśmy jednostkę na ekranie monitorów. O wypadku natychmiast zawiadomiliśmy też zainteresowane jednostki konsularne, szybko skontaktowaliśmy się z armatorem. W porozumieniu z Urzędem Morskim w Gdyni zapewniliśmy marynarzom nocleg w Domu Marynarza. Nawet, gdyby poszkodowanych było więcej, tonąłby np. statek pasażerski, mieliśmy do dyspozycji miejsca także w Hotelu Nadmorskim. Gdyby nie udało skontaktować się z armatorem, noclegi opłacone zostałyby z naszego budżetu. Nie było możliwości, aby poszkodowani pozostali bez pomocy.
- W radiu pojawiły się informacje, że był problem z transportem marynarzy z lotniska w Babich Dołach do Domu Marynarza.
- To nieprawda. Transport załatwiliśmy praktycznie od ręki

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto