Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Festiwal filmowy w Gdyni 2017. Ciekawostki, pierwsze projekcje i hołd złożony Wajdzie [ZDJĘCIA]

Jarosław Zalesiński
Nie wiadomo jeszcze, jak tegoroczny 42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zmieni obraz polskiego kina, ale wiadomo już, że zmienił gdyńską topografię.

Deptak łączący Gdyńskie Centrum Filmowe z Teatrem Muzycznym od wczoraj nosi imię Andrzeja Wajdy. W tym samym miejscu odsłonięto wczoraj, bezpośrednio przed galą otwarcia festiwalu, pamiątkową tablicę poświęconą reżyserowi. To hołd złożony przez organizatorów festiwalu i gdyńskie władze zmarłemu w ubiegłym roku reżyserowi.

Gdyby galę odmierzać blaskiem kreacji, niewątpliwie najjaśniejszą gwiazdą poniedziałkowego otwarcia festiwalu filmowego w Gdyni był Krzysztof Materna. Do Teatru Muzycznego przybył ubrany od stóp do głów w... złoty kostium. Był to, zdaje się, taki sam kostium, w jakie w 2009 r. ubrał ekipę stu pięćdziesięciu złotych "kosmitów" Paweł Althamer, ekspediując ich złotym samolotem do Brukseli, w rocznicę wyborów z czerwca 1989 r.

Gdy Andrzej Wajda na poprzednim festiwalu pokazał, poza konkursem, swój film „Powidoki”, ujawnił festiwalowej publiczności, że myśli już o pracy nad kolejnym filmem. Tego dzieła już nie podjął - 9 października polskie i światowe media obiegła informacja o jego śmierci. Rozdział historii polskiego kina, sygnowany jego nazwiskiem, zamknął się. Ale już pierwsze projekcje prasowe pokazały, że te same pytania, dotyczące powojennej polskiej rzeczywistości, z jakimi się mierzył Wajda, podejmują młodzi reżyserzy. I dają na nie całkiem inne odpowiedzi.

Gdyńska aleja Andrzeja Wajdy nie była jeszcze wczoraj zbytnio zatłoczona, bo to przecież dopiero pierwszy dzień festiwalu. W Teatrze Muzycznym wyświetlono tylko jeden film, „Twój Vincent”. Za to pokazy prasowe w GCF ruszyły pełną parą. Pierwszą prasową projekcją 42 FPFF był pokaz filmu „Wyklęty” Konrada Łęckiego. „Wyklęty” jest jego fabularnym debiutem.

Na scenie Teatru Muzycznego pojawił się na niej jeszcze jeden, przez nikogo niezaplanowany, gość. Zza kulis wybiegł na środek, na swoich krzywych nóżkach... mops. Jakim cudem dostał się przed publiczność, by chociaż przez chwilę ogrzać się w blasku sławy? - Nie wiadomo. Leszek Kopeć, dyrektor festiwalu, wyraźnie speszony, tłumaczył, że mops ma na gdyńskiej imprezie do odegrania jakąś rolę i że wyjaśni się to już w środę.

Sam tytuł mówi już właściwie wszystko. Łęcki bohaterami swojego filmu uczynił żołnierzy antykomunistycznej partyzantki, wzorując losy Lola przede wszystkim, choć nie wyłącznie na biografii Józefa Franczaka, który ukrywał się w lasach aż do 1963 roku, kiedy to zginął w obławie zorganizowanej przez UB.

Obecność „Wyklętego” w konkursie głównym to, w jakimś sensie, odrobienie zaległości pozostałej po ubiegłorocznym festiwalu. Jego ówczesny dyrektor artystyczny Michał Oleszczyk nie dopuścił do konkursu filmu „Historia Roya”, w reżyserii Jerzego Zalewskiego, opowiadającego ten sam rozdział polskiej historii, ale opowiadającego na tyle nieudolnie, że szef artystyczny festiwalu nie chciał się pod jego obecnością w konkursie głównym podpisać. Z perspektywy czasu można by powiedzieć, że dobrze się stało, iż żołnierze niezłomni zostali na gdyńskim festiwalu upamiętnieni dopiero teraz, dzięki filmowi Łęckiego. „Wyklęty” również jest apologią członków antykomunistycznego podziemia. Ale apologią, która jest zarazem całkiem udanym filmem.

Co wcale nie znaczy, że Konrad Łęcki stara się w swoim filmie bardziej wyważać racje, jakie kierowały, po obu stronach barykady, żołnierzami wyklętymi z jednej i sprzymierzeńcom komunistycznej władzy z drugiej strony. - Nie uważam, żeby miał obowiązek dbania o niuanse - mówił reżyser na konferencji prasowej. A na padające ze strony dziennikarzy zarzuty, że funkcjonariusze UB i KBW są przedstawiani zbyt wulgarnie i zbyt grubą kreską, członkowie ekipy odpowiadali: rzeczywistość była gorsza, myśmy ją złagodzili.

Z drugiej strony, główny bohater, Lolo, nie jest u Łęckiego postacią ze spiżu. Przeżywa wątpliwości, nie chce brać udziału w egzekucji chłopa podejrzanego o złożenie donosu do UB i tęskni za normalnym życiem. Wrogiem ludowej władzy stał się tyleż z powodu swoich przekonań, ile z powodu sytuacji, w jakiej się znalazł. Przeszedłszy raz przez ubeckie kacety, wiedział, że nie ma przed nim żadnego dobrego wyjścia. Może tylko albo zostać skrycie zamęczony, albo prędzej czy później zginąć, tyle że z bronią w ręku. Wybiera to drugie.

W filmie Konrada Łęckiego wyczuwa się ogromny głód prawdy i potrzebę odkłamania, zakłamywanej po 1945, a także po 1989 roku, historii antykomunistycznej partyzantki. W tym odkłamywaniu Łęcki zbliża się czasem do propagandowego „rewersu”, w którym białe jest smoliście czarne, a czarne jest jasną bielą. Co gorsza, to niedbanie o niuanse przenosi także na współczesne spory o tradycje żołnierzy niezłomnych.

Ale granicy prawdy artystycznej Łęcki jednak nigdzie w swoim filmie nie przekracza.

Filmowcy lubią Gdynie. ZOBACZ!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto