Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Faust w depresji. Premiera dramatu Goethego w Teatrze Wybrzeże

Gabriela Pewińska
Gabriela Pewińska
- Nagle okazało się, że społeczeństwo potrafi żyć bez teatru! Nikt w związku z zamknięciem scen nie protestował. Były strajki przedsiębiorców, restauratorów, ale o strajku widzów teatralnych jakoś nie słyszałem - mówi Radosław Stępień, reżyser „Fausta” Goethego. Premiera w Teatrze Wybrzeże - 19 czerwca.

Podpisałby pan cyrograf z diabłem?

Oczywiście!

Co chciałby pan w zamian?

To, co zazwyczaj jest stawką w pakcie z diabłem - możliwość pójścia na skróty. Gdybym mógł, skorzystałbym z niej. Jak każdy. Choć pewnie potem bardzo bym żałował, bo jednak, zwłaszcza gdy pracuje się w teatrze, droga dochodzenia do celu jest ważniejsza niż sam cel.

Jak w życiu.

Być może powierzyłbym duszę diabłu także dlatego, że ów jest istotą starszą i mądrzejszą ode mnie, kimś, kto wiele widział, zna życie i dysponuje wiedzą, której nie zdobędę, nawet gdybym sobie zgrał na pendriva cały internet.

Jestem pewna, że nie bałby się pan konszachtów z samym Mefistofelesem, skoro porwał się pan na wystawienie „Fausta”. Brali się za arcydramat Goethego pana wielcy poprzednicy: Jarocki, Grotowski, Szajna. Recenzje nie były entuzjastyczne. „Faust” Szajny co prawda przeszedł do legendy, ale dlatego, że podczas premiery prasowej, nagle, po pierwszym akcie, zacięła się - ważąca trzy tony - żelazna kurtyna. I w żaden sposób nie można jej było podnieść. Przerwano przedstawienie. W prasie ktoś dworował sobie później, że to ciemne sprawki Mefista - grał go w „Fauście” współdyrektor teatru August Kowalczyk - który w ten sposób potraktował krytyków teatralnych.

To dramat, który w Polsce nie ma szczęścia. A co do nazwisk reżyserów, które pani wymieniła, to Grotowski wystawił „Fausta”, mając, jak ja dziś, 27 lat.

Co więcej, Goethe zaczął pisać „Fausta”, mając lat 25.

A utarło się, że „Faust” to materiał dla starego, doświadczonego, steranego życiem twórcy, jednak - jak się okazuje - takie myślenie jest niejako przeciwko duchowi tego dramatu. To nie jest dzieło o starości, raczej o jej wyobrażeniu, o strachu przed nią, jest o tym, że człowiek najbardziej sobie ceni chwile, gdy dysponuje pełnią sił witalnych i mentalnych i do tego stanu będzie dążył za wszelką cenę. Ta myśl towarzyszy też naszej inscenizacji.

Dzieło Goethego, które liczy sobie kilkanaście tysięcy wersów, uważa się za twór niesceniczny...

Jest przede wszystkim bardzo dobrym dramatem do tego, by się na nim trochę sparzyć. Jeśli polegnie się pod naciskiem takiego materiału, jakim jest „Faust”, to przynajmniej pozostanie satysfakcja, że podjęło się walkę z dziełem, z którym bardzo wdzięcznie się walczy. Rozumiem te niepochlebne recenzje „Faustów” moich wspaniałych poprzedników, bo widzę, jakich trudności ten dramat nastręcza. Ale nie boję się. Zakładam, że jeśli spektakl zostanie dobrze przyjęty, to raczej nie będzie to moja zasługa, a Goethego, a jeśli spektakl zostanie przyjęty źle, to też nie będzie w tym mojej winy. A to dlatego, że jest to dzieło, które zaadaptować we współczesnym teatrze jest szalenie trudno. Jedyne, co mogę obiecać, to to, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by spektakl był jak najlepszy.

A propos inscenizacji sprzed lat. Głośno było o spektaklu z 1965 roku w krakowskim Teatrze Rapsodycznym, w inscenizacji i z główną rolą Mieczysława Kotlarczyka. Ów kierował się słowami Boya-Żeleńskiego, który o „Fauście” napisał tak: „Arcydzieło to stoi wyłącznie słowem, tym boskim słowem Goethego, które wali niepowstrzymane przez ten poemat jak nurt spienionej rzeki”. Pan też będzie wierny słowu?

Nie dopisaliśmy Goethemu właściwie nic. Słowo jest tkanką, na której budujemy obrazy, ale nie zgodziłbym się, że „Faust” to tylko zamysł literacki, nie można zapominać, że Goethe był też wielkim twórcą teatru, dyrektorem, reżyserem. Pierwsza scena dramatu, Prolog w teatrze to scena, która obrazuje osobiste doświadczenia Goethego jako impresaria teatralnego, kogoś, kto jednak pracował z materią żywego słowa, a nie tekstu poetyckiego. To tak jak u Szekspira, którego poezja była służalcza wobec sceny. Oczywiście, w dzisiejszym teatrze, by dźwignąć takie monologi, jakie mamy w „Fauście”, najlepiej byłoby po prostu dać aktorowi mówić. Ja, oczywiście, daję aktorom mówić...

Ulga.

… ale to niejedyny środek artystyczny, który stosujemy w naszej inscenizacji. Trzeba zaznaczyć, że zespół Teatru Wybrzeże to ludzie, którzy z tekstem, z wierszem mają do czynienia często, to, jak świetnie radzą sobie z tą materią, pokazała choćby niedawna premiera „Lilli Wenedy”. Myślę, że trudno byłoby mi pracować nad „Faustem” z jakimkolwiek innym zespołem, bo tu nasze relacje polegają na zaufaniu. Jesteśmy w stanie wzajemnie się po tych meandrach prowadzić.

Kim jest Faust w pana przedstawieniu?

To współcześnie żyjący człowiek, który - podobnie jak my, pracujący nad tym przedstawieniem - wpadł w rodzaj kryzysu przydatności społecznej, zjawiska, które zaobserwowałem na etapie pierwszego lockdownu, gdy my wszyscy, tak reżyserzy, jak i aktorzy nagle poczuliśmy, że coś jest nie tak z tym naszym powołaniem, czymś, co uznawaliśmy za świętość, za „teologię, prawo i medycynę”, za wszystko co najważniejsze. Nagle okazało się, że społeczeństwo potrafi żyć bez teatru! Nikt w związku z zamknięciem scen nie protestował. Były strajki przedsiębiorców, restauratorów, ale o strajku widzów teatralnych jakoś nie słyszałem. To uświadomiło mi, że trzeba chyba zredefiniować misję teatru jako medium, które ma oddziaływać na ludzi. Najpierw należy jednak zbadać, co jest z tą naszą indolencją, jak żyjemy, w jakim kierunku patrzymy. Dotarło do nas, że to zamknięcie w czterech ścianach nas zabija, choć wielu z nas ostatecznie miało z czego żyć, ale branża artystyczna ucierpiała przede wszystkim kondycyjnie. Wciąż słyszę o kolegach, którzy potrzebują pomocy psychologicznej, bo nie dają rady wygrzebać się z depresji. Bohater naszego „Fausta” też jest w depresji, i on przeżywa zwątpienie w swoją przydatność, zarówno społeczną, jak i osobistą. Życie, które wybrał, jest niesatysfakcjonujące ani dla niego, ani dla nikogo. Mówi: „Ciężarem sobie jestem, własne życie sprzykrzyłem, śmierci żądam skrycie”. W takiej sytuacji zastaje go Mefisto, który wyciąga go z powrotem do ludzi. Trochę na skróty, trochę podstępnymi metodami, ale uruchamia w nim na nowo te wszystkie sprawy, które nieprzemyślane, niezredefiniowane stają się narzędziem samozniszczenia tego człowieka. Myślę, że ta wynikła z czasu pandemii zapaść w środowisku ludzi teatru miała sens. Może zdarzyła się po to, by uświadomić sobie, że jeśli człowiek na siłę wraca do tego, co było, to wraca słabszy. Nawet jeśli odniesie szybki sukces, to wszystko i tak kończy się źle.

W czasie lockdownu pan też tak się czuł jak ten pana Faust?

Zdecydowanie. Starałem się jakoś urozmaicić sobie ten czas. Na przykład postanowiłem przeczytać wszystko to, na co nie miałem czasu wcześniej. A jak już pożarłem całego Homera, „Boską Komedię”, „Don Kichota”, „Wojnę i pokój”, Dostojewskiego, kiedy nawet - z rozpędu - przerzuciłem się na literaturę nieco niższych lotów, kilka tysięcy stron „Gry o tron” - to nagle uświadomiłem sobie, że znów zafundowałem sobie te same „uniwersytety”, „teologię, prawo i medycynę”, te wszystkie pożywki intelektualne, które w gruncie rzeczy nie potrafią umocować człowieka w tym, czym powinien być, istotą współczującą, współdziałającą z drugim człowiekiem. Tego Faust nie potrafi. Próbuje te zdolności posiąść na skróty. I to jest jego tragedia.

Czyj to będzie Faust? Pana czy Mirosława Baki?

To będzie - jak Willy Loman ze „Śmierci komiwojażera”, którą w 2019 roku realizowaliśmy na gdańskiej scenie - nasz wspólny bohater. Z Mirkiem myślimy dość podobnie. Ale z radością korzystam z jego doświadczenia, bo jednak te przechodzone kilometry po scenie to nie jest coś, czego można nauczyć się na skróty. Gdy Mirek zaczynał karierę aktorską, mnie jeszcze nie było na świecie. Dziś, myślę, że ta różnica wieku, która jest między nami, działa w pracy nad rolą z obopólną korzyścią.

Goethe skończył pisać „Fausta” mając 82 lata. Czy pańska młodość, którą zderza pan tutaj z literaturą mistrzów, z doświadczeniem kolegów aktorów, panu przeszkadza? A może jest pomocna?

Pozwala mi się zdystansować. Pamiętajmy, że Goethe, mając 82 lata, skończył pisać drugą część „Fausta”. My, fabularnie, drugiej części nie tykamy, choć korzystamy z tamtych wersów, tym bardziej że podstawowym naszym działaniem adaptacyjnym było, by - jak już wspomniałem - w miarę możliwości niczego nie dopisywać. Dodaliśmy ostatecznie tylko jeden monolog i scenę, którą „wycięliśmy” z książki mocno inspirowanej „Faustem” - „Wilka stepowego”. Hesse zresztą uważał się, moim zdaniem słusznie, za kontynuatora myśli Goethego. Tak więc nie muszę mierzyć się z wizjami 82-latka, a jego diagnozy słowne odpowiadają mi. Mój młody wiek, jak sądzę, jest tu bardzo na miejscu. Dzięki temu proces przygotowywania spektaklu wydaje się żywy, wciąż coś nowego odkrywam, czegoś doświadczam.

A może w panu trochę tkwi i 20-, i 80-latek?

Wiele osób już to zauważyło. (śmiech) Każdy rok mojego życia przynosi mi tak kompletną zmianę perspektywy, że zupełnie nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak będę funkcjonował po 80. Jak będę wtedy myślał...

Boi się pan?

Mam nadzieję nie dożyć...

To będzie musiał pan podpisać pakt z diabłem. O młodość.

Albo o życie na czas określony.

„Faust” - premiera na scenie Malarnia Teatru Wybrzeże, 19 czerwca. W spektaklu występują: Mirosław Baka - Faust, Robert Ciszewski - Młody Faust, Magda Gorzelańczyk - Mefisto, Piotr Biedroń - Nieznajomy, Paweł Pogorzałek - Kaznodzieja, Cezary Rybiński - Sędzia, Piotr Chys - Aktor Pierwszy, Grzegorz Otrębski - Aktor Drugi, Justyna Bartoszewicz - Czarownica, Agata Bykowska - Małgorzata.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Faust w depresji. Premiera dramatu Goethego w Teatrze Wybrzeże - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto