Państwo Ewa i Stanisław Jarosz rodzinny dom dziecka założyli w 1980 roku. Mieszkali wtedy na gdańskiej Zaspie w 3-pokojowym mieszkaniu. Pani Ewa pracowała wówczas jako administrator na Uniwersytecie Gdańskim.
- Moi dwaj synowie Zbyszek i Andrzej ciągle dopytywali się o siostrzyczkę - mówi Ewa Jarosz. - Ja jednak chorowałam w tym czasie na nerki i nie mogliśmy zdecydować się na kolejne dziecko. Moja koleżanka była dyrektorką Domu Małego Dziecka przy ul. Abrahama. Zadzwoniła i powiedziała, że ma dziewczynkę, która nie kwalifikuje się do adopcji. Wzięłam Asię.
Po roku okazało się jednak, że Asia ma braciszka - Krzysia. Pani Ewa przygarnęła więc następnego malucha. Dzieciaki były niesforne, ale nie zniechęciło to naszej "Cichej Bohaterki" do zaopiekowania się w niedługim czasie... kolejną czwórką rodzeństwa.
- Dowiedziałam się, że w ośrodku adopcyjnym jest czwórka kochającego się rodzeństwa, które nie powinno być rozdzielane - wspomina pani Ewa. - Jak ich już przygarnęłam, to podpisałam w końcu umowę na prowadzenie rodzinnego domu dziecka. Znowu jednak zostałam zaskoczona. Dowiedziałam się po czasie, że przygarnięta czwórka dzieci ma jeszcze jedną siostrę. Nie mogłam jej zostawić.
Później w domu państwa Jaroszów zaczęły się sukcesywnie pojawiać nowe dzieci. W 1997 roku cała rodzina musiała przenieść się do większego mieszkania. Pani Ewa zdecydowała się wyremontować i przeprowadzić do domu we Wrzeszczu.
Mąż naszej "Cichej Bohaterki" zgodził się na powiększenie rodziny, ale jako zapalony wędkarz często bywał poza domem. Korzystały na tym także dzieciaki, z którymi państwo Jaroszowie wyjeżdżali "na zieloną trawkę".
- Mama to niezwykle cierpliwa osoba - mówi Tamara. - Pamiętam, że podczas odrabiania lekcji wylewałam zawsze morze łez. Mama potrafiła jednak nadrobić z nami nasze zaległości w nauce. Często podkreślam, że jej cierpliwość powinna być wynagrodzona w złocie i marmurze.
Po latach pani Ewa przyznaje, że nie wiedziała na początku, czy podoła temu wielkiemu zadaniu, jakim jest wychowanie gromadki dzieciaków. Oparcia szukała w koleżankach, które także prowadziły rodzinne domy dziecka.
- Weszłam na głęboką wodę, bo nie miałam pojęcia o tej pracy - wyjaśnia 70-latka. - Podchodziłam do tego jednak w ten sposób, że u mnie był dom, a nie dom dziecka.
A do domu państwa Jaroszów trafiały maluchy po przejściach, którym często nie dane było zaznanie rodzicielskiego ciepła. Przybrane córki i synowie byli jednak posłuszni. To efekt wielkiego szacunku, na który zapracowała pani Ewa.
- U mamy wystarczyło jedno słowo, aby rozładować złe emocje - przyznaje Tamara.
Co ciekawe, dwie podopieczne pani Ewy związały swoje życie z jej synami.
- Zaczęło się od spotkań Krysi ze Zbyszkiem, który był wtedy w wojsku - mówi pani Ewa. - Mężowi trudno to było zaakceptować. Zbyszek był już wtedy samodzielny, a nad Krysią nie miałam nawet prawnej opieki. Radziłam się wówczas księdza, który powiedział mi, że nie ma przeciwwskazań i że to piękna sprawa.
Później drugi syn, Andrzej, związał się z Olą. Miała ona problemy zdrowotne, a lekarz zalecił jej, aby wyszła za mąż i urodziła dziecko.
- Oświadczyny były więc nieco śmieszne - wspomina Ewa Jarosz. - Ja sama śmieję się teraz, kiedy pomyślę, że wychowałam synom żony.
Przez dom państwa Jaroszów przewinęło się łącznie 12 wychowanków. W 2003 roku, kiedy najmłodszy z nich, Daniel, stał się pełnoletni, pani Ewa zdecydowała się przejść na emeryturę. Oprócz 14 dzieci ma teraz łącznie 19 wnuków.
- Mama ma niesamowitą pamięć, czym nas często zaskakuje - dodaje Tamara. - Pamięta o urodzinach wszystkich.
Spora grupa wychowanków jest dziedzicznie narażona na problemy z alkoholem.
- Mają słabe charaktery, skłonność do uzależnień, więc trzeba je czasem "ciągnąć za uszy" - mówi pani Ewa. - Jakby tego było mało, nie zawsze łączą też się z odpowiednimi ludźmi. W tej chwili pilnować muszę jeszcze trójki wychowanków. Pozostali radzą sobie w życiu bardzo dobrze. Nie uważam się za bohaterkę. To był mój obowiązek. Cieszę się, jeśli dzieci mnie odwiedzają i opowiadają, że poukładały sobie różne sprawy. Reaguję tak, jak chyba każda mama.
Dziennik Zachodni / Wielki Piątek
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?