Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bo każde dziecko zasługuje, by mieć prawdziwy dom

Aleksandra Dylejko
W dyskusji brała udział m.in. Sylwia Gruchała
W dyskusji brała udział m.in. Sylwia Gruchała Tomasz Bołt
Tuż po Dniu Matki i Dniu Dziecka rozmawiano w Gdyni o tym, co robić, by dzieci nie trafiały do rodzin zastępczych, a jeśli już tak się zdarzy - jak przyspieszyć ich powrót do domu. Dyskusję prowadzili Cezary Horewicz z gdyńskiego MOPS i Aleksandra Dylejko z "Dziennika Bałtyckiego".

Gdy z okazji Dnia Rodzicielstwa Zastępczego w gdyńskim Parku Naukowo-Technologicznym spotkaliśmy się dwa lata temu zastanawialiśmy się, co będzie po wejściu w życie ustawy o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej. Dziś można pokusić się o pierwsze podsumowania.

Joanna Szoła, Wydział Spraw Społecznych Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego: - Nową, choć nie dla Gdyni, postacią w ustawie jest asystent rodziny. W 2012 roku do konkursu na asystenta rodziny w województwie pomorskim przystąpiło 56 gmin, w 2013 - już 107. Myślę, że to pokazuje kierunek, w jakim zmierzają nowe przepisy. W realizacji zapisów ustawy są jednak bariery. Największą, jaką napotykamy, jest wprowadzanie w życie nowych przepisów w gminach. Na szczęście nie jest to kłopot nie do przejścia. Potrzebny jest jednak czas, by wszystko zafunkcjonowało jak trzeba. Myślę, że dobrym momentem na podsumowania będzie rok 2015 na mówienie o sukcesach i ewentualnych kłopotach przy realizacji ustawowych zadań.

W Gdyni od lat w sferze wsparcia dziecka i rodziny wypracowuje się i wdraża rozwiązania, które niejednokrotnie znacznie wyprzedzają przepisy ogólnopolskie. Jak z punktu widzenia samorządu można ocenić wprowadzenie w życie ustawy w Gdyni i rozwój wsparcia systemowego?

Michał Guć, wiceprezydent Gdyni: - Rozwiązania, które ustawa wprowadziła, nie były dla Gdyni nowe. Styczeń 2012, czyli moment wejścia ustawy w życie, to przekroczenie pewnego progu formalnego w kształtowaniu pieczy zastępczej. Ustawa "opakowała" to, co od dawna wiedzieliśmy, w ramy prawne. Dzięki gdyńskiemu zespołowi pracowników pomocy społecznej, ich zaangażowaniu i pomysłom, pewne formy wsparcia realizowaliśmy już dużo wcześniej, pozyskując na ten cel środki z Unii Europejskiej. Moment, w którym ustawa zaczęła obowiązywać, nie był więc dla Gdyni szokiem.

Obserwowałem jednak to, co się działo w innych samorządach - sama zmiana mentalna, która musiała tam nastąpić, była trudna. Nasz sukces nie byłby możliwy, gdyby nie wieloletni wysiłek pracowników pomocy społecznej. Dziś pewne rzeczy wydają nam się oczywiste, ale gdy cofnę się do czasów, w których w Domu Dziecka przy Demptowskiej było ponad 100 dzieci pamiętam, że myśl o tym, że większość z nich będzie w rodzinnych formach opieki, wydawała się baśnią o żelaznym wilku. Muszę przyznać, że choć założyliśmy sobie taki cel długofalowy, to trudno nam było wtedy określić, kiedy uda się go zrealizować. Wydawało się to bardzo odległą perspektywą. Dziś wszystkie dzieciaki, które trafiły do systemu pieczy zastępczej, są albo w rodzinnych, albo kameralnych formach opieki.

A my znów uciekamy do przodu. Dzięki asystenturze nie dopuszczamy do tego, żeby dzieci trafiały do systemu, a dzięki mocno rozwiniętej reintegracji udaje się doprowadzać do ich szybkiego powrotu do domu. Nasz długofalowy cel to teraz likwidacja pieczy zastępczej.

Co robi gdyński MOPS, żeby go osiągnąć?

Mirosława Jezior, dyrektor MOPS w Gdyni: - Do dyskusji na ten temat jesteśmy gotowi dzięki zaangażowaniu całego zespołu ludzi odważnych, chcących realizować śmiałe pomysły.

Gdy ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej weszła w życie, nie do końca gwarantowała zabezpieczenie finansowe. Szacowaliśmy, że gdybyśmy chcieli zrealizować swoje wszystkie marzenia, potrzebowalibyśmy 4,5 mln zł. Tymczasem, żebyśmy mogli realizować zapisy ustawy na poziomie podstawowym, miasto musiało wygenerować ze swojego budżetu dodatkowe 1,5 mln zł.

Mimo tych kłopotów udało nam się stworzyć wspaniały zespół ludzi, którzy nie tylko wspierają rodziny i osoby prowadzące placówki opiekuńczo-wychowawcze, ale mają jeszcze siłę, by realizować niezwykłe projekty. Od kilku lat "przerabiamy" w Gdyni asystenturę, zespół naszego projektu "Rodzina bliżej siebie" oddzielamy od tzw. asystentów ustawowych. Kończymy edycję realizowaną ze środków unijnych, ale dzięki zrozumieniu ze strony samorządu możemy dalej realizować działania rozpoczęte pięć lat temu.

To ważne, że w sytuacji, w której dużo z siebie dajemy, mamy wsparcie ze strony osób w pewien sposób decydujących, jak nasze działania będą wyglądały. Jesteśmy nieprzewidywalni. Pomysłów mamy wiele, ale najpierw chcemy doszlifować to, co w tej chwili robimy. Wprowadzamy asystenta ustawowego, realizujemy drugą część naszego projektu RBS. Mam nadzieję, że zespół pieczy zastępczej będzie dalej się rozwijał. Co dalej - niech pozostanie niespodzianką.

Jest z nami Pani Halina Pastuszko, z zawodowej specjalistycznej rodziny zastępczej. Opiekuje się Pani niepełnosprawnym Dawidem. Ostatnio jego stan zdrowia zasadniczo się poprawił.

Halina Pastuszko: - Od kiedy poznaliśmy Dawidka minęło właśnie pięć lat. Od czterech jesteśmy dla niego rodziną zastępczą. Jako ludzie wierzący uważamy, że Dawidek jest podarunkiem od Pana Boga. Gdy do nas trafił, poruszał się na kolanach. Na samym początku usłyszałam od jednego z lekarzy, że powinnam z tym dzieckiem dać sobie spokój, bo ono nigdy nie będzie chodziło.

Teraz Dawid jest po trzeciej operacji, zniósł ją bardzo ciężko. Doktor Cicholewska ze szpitala w Sopocie pokierowała nas do Poznania, do Kliniki Grunwaldzkiej, do profesora specjalizującego się w usprawnianiu dzieci z porażeniem mózgowym. Kiedy mąż wrócił stamtąd po raz pierwszy, był załamany, bo dowiedział się, że owszem, operacja może być wykonana, ale kosztuje osiem tysięcy zł.

Wierzyłam, że pieniądze się znajdą. Pomogło nam wiele osób, decydującą kwotę otrzymaliśmy dzięki wiceprezydentowi Guciowi i dyrekcji MOPS, za co dziękuję.

Teraz jesteśmy na trzytygodniowym turnusie w Kościerzy- nie, Dawid uczy się chodzić z prostymi nogami. Żałuję, że go tu z nami nie ma, ale wierzę, że kiedyś się spotkamy i zobaczycie Państwo, że praca z miłością nie idzie na marne.

Dwa tygodnie temu do Sopotu przyjechali lekarze z Holandii. Dawidek był jednym z dwojga dzieci wytypowanych do prezentowania swoich osiągnięć. Stwierdzono, że będzie chodził. Wiem, że czeka nas jeszcze wiele pracy, ale mamy szczęście, bo trafiamy na wybitnych lekarzy. Bardzo pomaga też siła woli Dawidka. Wierzę, że lada moment będzie chodził sam.

Jak z Pani perspektywy wygląda system wsparcia rodzin zastępczych? Jakie rozwiązania ułatwiłyby Państwu życie?
Halina Pastuszko: - Mnie wszystkiego wystarcza, nie natrafiam na żadne trudności. Nie mówię, że praca z dzieckiem niepełnosprawnym jest łatwa, ale jestem w komfortowej sytuacji, bo mam czworo dzieci i dorosłego wnuka - wszyscy mi pomagają. Dzięki temu, że mamy Dawidka moja najmłodsza córka, po roku nauki spędzonym jako wolontariuszka, studiuje oligofrenopedagogikę, a niedawno podjęła w MOPS kurs dla rodzin zastępczych. Ja sama też swoją wrażliwość wyniosłam z rodzinnego domu.

Zachęcam tych, którzy się wahają, czy zostać rodziną zastępczą. To komfort być dla siebie dyrektorem, kierownikiem i pracownikiem, móc samemu ustawiać swój czas. Radzę sobie doskonale, nawet przez jedną chwilę nie żałowałam, że podjęłam takie kroki. Ale gdyby nie mój mąż, który jest naprawdę oddany tej pracy, bardzo dużo ćwiczy z Dawidem - nie poradziłabym sobie.

Pomorskie gminy różnie radzą sobie z pozyskiwaniem kandydatów na rodziców zastępczych. Czy Pomorski Urząd Wojewódzki ma jakiś plan rozwijania pieczy zastępczej?

Joanna Szoła: - Wojewoda zobowiązany jest do monitorowania zadań wykonywanych przez powiaty. Gdynia obok 19 innych powiatów musi napisać program rozwoju pieczy zastępczej. Takie dokumenty wojewoda będzie analizował, a później wspólnie, także przy udziale Urzędu Marszałkowskiego, będziemy się zastanawiali, co z takim materiałem można robić. Co robić, by rodzicielstwo zastępcze prezentowało się dobrze.

Gdy wydawało się, że wokół rodzicielstwa zastępczego panuje dobry klimat, media obiegły informacje o tragedii w Pucku, gdzie w rodzinie zastępczej zmarło dwoje dzieci. Znów zaczęły pojawiać się nie najlepsze opinie o rodzicach zastępczych, o kandydatach do pełnienia tej funkcji. Jest jakiś sposób na obalenie stereotypów?

Mirosława Jezior: - Robimy wiele rzeczy, które dają wymierne korzyści, mamy wspaniałych partnerów, dzięki którym możemy realizować nasze cele. To wszystko jest chwalone, ale wystarczy jedna sprawa, by cały nasz wysiłek legł w gruzach. Jesteśmy krytykowani, potępiani. Gdy okazuje się, że zawinili nie pracownicy pomocy społecznej czy urzędnicy, sprawa przechodzi bez echa. Ale jedno tragiczne zdarzenie nie może przyćmić pracy setek ludzi, dzięki którym dzieciaki trafiające do rodzin zastępczych mają szanse na dzieciństwo.

Na szczęście zauważamy mniejszą liczbę dzieci trafiających do pieczy, a te, które do niej trafiają, są w niej na krótko. To nasz sukces. Mam nadzieję, że wszyscy - rodzice, opiekunowie - przez takie trudne chwile będziemy przechodzić razem i będziemy dbać, żeby tym, dla których jesteśmy, było dobrze. To przecież nasz najważniejszy cel.

We wspieranie społeczności lokalnej coraz częściej włączają się działające na danym terenie firmy. Jak ważne jest to w strategii Mayland Real Estate? Jaki jest zakres Państwa pomocy?

Andrzej Jarosz, dyrektor marketingu Mayland Real Estate: - Moja firma jest deweloperem Centrum Handlowego "Wzgórze", budujemy obiekt o charakterze publicznym. W naszym interesie jest przyciągnięcie tam jak największej liczby osób, uczynienie obiektu dostępnym dla wszystkich. Stąd walka z różnymi formami wykluczenia.

Nasza działalność zmierza do tego, by choć w części pomóc tym, którzy tego potrzebują. Temat społecznej odpowiedzialności biznesu nie jest jeszcze w Polsce rozwinięty tak jak w innych krajach. Trzeba więc podkreślić, że sukces w biznesie bierze się z innowacyjności, zaangażowania; że kreują go klienci, którzy nam zaufali. To oni tak naprawdę nas żywią. I skoro tyle im zawdzięczamy, naturalnym odruchem jest wspieranie ich, jeśli jest taka potrzeba. Nasze zaangażowanie i zobowiązanie, które podjęliśmy, wiąże się z dziećmi i młodzieżą. To bardzo wdzięczna grupa, a pomaganie jej to rewelacyjna inwestycja.

Dlaczego wybrali Państwo MOPS? I skąd decyzja o pomocy długofalowej?

Andrzej Jarosz: - To oczywiste - jeśli cokolwiek robić, to najlepiej z fachowcami. W każdej formie pomocy najważniejsze jest dobre zdiagnozowanie potrzeb, żeby trafić do odpowiednich osób i żeby wsparcie przynosiło efekty. Bez ludzi, którzy temat czują, nic nie da się zrobić. MOPS jest doskonałym partnerem, lokalnie to strzał w dziesiątkę.

Jak należałoby oceniać współpracę pomocy społecznej z partnerami ze świata biznesu? Coraz częściej wykracza ona poza okazjonalny sponsoring.

Michał Guć: - Faktycznie, do niedawna ta współpraca miała formę raczej działalności charytatywnej: idzie zima, kupimy buty dzieciom z domu dziecka. To piękny gest prosto z serca, ale tym, co stanowi wartość obecnej współpracy, jest zaangażowanie zarówno serca, jak i rozumu. Znaczenie ma nie tylko gest kierowany do lokalnej społeczności, ale przede wszystkim jego charakter.

Chcąc lokować swoje wsparcie z głową firma funduje coś więcej niż misia czy buty. Do romantycznego odruchu dodana została pozytywistyczna kalkulacja. Nasi partnerzy biznesowi inwestują w dzieci. Wyposażają je na przyszłość - w przydatne umiejętności, poczucie, że marzenia można realizować, że można się rozwijać i przede wszystkim że to wszystkio prowadzi do pozytywnego finału. To ogromna wartość wsparcia, które oferują nasi partnerzy. A ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia mam nadzieję, że wytrwacie państwo w tym działaniu i że inni podchwycą ten dobry przykład.

We współpracę CH Wzgórze z gdyńskim MOPS zaangażowała się też pani Sylwia Gruchała. Brała Pani udział w zajęciach dla dzieci w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Cetniewie. Jakie są Pani wrażenia po spotkaniu z dziećmi?

Sylwia Gruchała, florecistka, olimpijka: - Zajęcia miały charakter sportowy. Moją rolą było pokazanie, że warto marzyć, szukać pasji, robić to, co się lubi, iść w tym kierunku i nigdy się nie poddawać.

Jeden z uczestniczących w zajęciach chłopców zapytał mnie, ile mam medali, a ja nie byłam w stanie odpowiedzieć. Nie liczę ich, bo to nie jest dla mnie istotne. Trenuję sport 20 lat. Najistotniejsze jest dla mnie to, co przez ten czas przeżyłam - i mam nadzieję jeszcze przeżyć. I w sport, i w życie wpisane są porażki, Trzeba uczyć dzieci nadziei, wiary w sukces.

Często mówi Pani, że jej życiowe motto to "nie ma rzeczy niemożliwych".

Sylwia Gruchała: - Wpaja się to każdemu, kto stawia na sport. Trzeba walczyć do końca i wierzyć, że przeszkody można pokonać. Sport nauczył mnie walki o siebie, o swoje cele i marzenia. Nauczyłam się pokonywać bariery psychiczne, bo tak naprawdę największą przeszkodą dla nas jesteśmy my sami. Życie pisze różne scenariusze, ale to od nas zależy, co z nimi zrobimy. Porażki są potrzebne i pozytywne, jeśli wyciągniemy z nich odpowiednie wnioski i więcej tych samych błędów nie popełnimy. W sporcie nie ma miejsca na słabości, chodzi o pokonanie samego siebie. W mojej dyscyplinie walki nie pokonam przeciwnika, jeśli nie pokonam siebie.

Mam nadzieję, że to początek naszej drogi, bo do współpracy z Państwem zostałam zaproszona w dobrym czasie w moim życiu. Wcześniej byłam skupiona na sobie, na robieniu kariery. Teraz z powodu ciąży mam przerwę w uprawianiu sportu. Z Anią Rybicką, przyjaciółką z planszy, zawsze chciałyśmy otworzyć szkołę fechtunku. Mam nadzieję zrobić to w niedalekiej przyszłości właśnie w Gdyni, przede wszystkim dla dzieci z domów dziecka, z rodzin zastępczych. Miałyby tam swoje miejsce, w którym czułyby się bezpiecznie. Może któreś z nich pokona nas, jeśli chodzi o wyniki sportowe? Trenowanie to świetny sposób na wyrzucenie negatywnych emocji. Jestem tego doskonałym przykładem, nie miałam życia usłanego różami.

Dzieciństwo miałam piękne, ale było skrócone. Gdy miałam sześć lat, mama wyjechała do Stanów, do 15 roku życia byłam z tatą. Gdy zmarł, zostałam kowalem swojego losu. Rozumiem te dzieciaki, wiem czego potrzebują. Chciałabym też oddać życiu to, co dostałam, dzięki ludziom których spotkałam. Było tego dużo więcej, niż się spodziewałam. Starałam się nie przechodzić obojętnie obok tych, którzy podawali mi rękę i myślę, że fajnie na tym wyszłam. W sporcie zrobiłam coś ważnego, zdobyłam dla Polski worek medali. Teraz chcę to, co dobre, kontynuować w innej formie.

Notowała: Aleksandra Dylejko

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto