Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Babcia porywaczka, czyli historia z antyterrorystami w świętochłowickim Chropaczowie

Grażyna Kuźnik
Felicja Solorz, babcia Wojtusia : To ja zarządziłam, że wykradniemy dziecko. Nie mogłam już  patrzeć jak synowa rozpacza. Jestem szczęśliwa, bo teraz mój wnuk jest z rodzicami
Felicja Solorz, babcia Wojtusia : To ja zarządziłam, że wykradniemy dziecko. Nie mogłam już patrzeć jak synowa rozpacza. Jestem szczęśliwa, bo teraz mój wnuk jest z rodzicami fot. Arkadiusz Gola
Opieka społeczna za pomocą brygady antyterrorystycznej odbiera karmiącej matce noworodka. Powód - niezaradność i bałagan w domu. Sąd wysyła dziecko do zakonnego sierocińca. Ale babcia Wojtusia jest dobrej myśli, bo wie, że ta sprawa już nie utonie w morzu innych. Zrobiła się głośna dzięki niej. To ona wykradła wnuka ze szpitala w torbie na zakupy, gdy na czatach stał jest syn. I dopięli swego. Pisze o nich Grażyna Kuźnik

Zwierzę, jak mu małe zabrać, to będzie gryźć i drapać. My też broniliśmy dziecka jak się dało. I niczego nie żałuję. Bo gdybym wnuka nie wyniosła ze szpitala w torbie, to bym go nie miała. Ludzie się zaciekawili, dlaczego babka musi wnuka wykradać, a antyterroryści odbierają noworodka karmiącej matce. W polskim kraju to się dzieje - zaznacza Felicja Solorz.

Siedzimy w jej mieszkaniu na siódmym piętrze, do którego wtedy dobijali się: policja, brygada antyterrorystyczna, strażacy, negocjator i ksiądz. Za drzwiami, na których zamiast tabliczki z nazwiskiem wisiał krzyż, płakał trzytygodniowy Wojtuś i jego matka Agnieszka. Babka Felicja i jej syn Paweł, ojciec Wojtusia, który pomagał w akcji, gotowi byli nawet na rozstrzelanie.

- Sprzątaczka mnie zobaczyła, jak pakuję wnuka i ruszył pościg - żałuje Felicja.

Chropaczów świętochłowicki widział wiele, ale takiej filmowej akcji jeszcze nie oglądał. Uzbrojonej po zęby brygadzie udało się odebrać malucha. Dziecko trafiło do szpitala, a potem do zakonnego sierocińca. Chorzowski sąd zakazał ojcu i babce wszelkich kontaktów z Wojtusiem przez kilka miesięcy.

- To jest nasz czas stracony na zawsze - mówi Paweł.

Ani kropli alkoholu

Dzisiaj to już zupełnie inny film. Nie o wyrodnych rodzicach, którym trzeba było odebrać dziecko. Ale o zwykłych młodych ludziach, którzy jakoś sobie radzą, pracują i tracą pracę, uczą się razem żyć, zaczynając od jednej łyżeczki. I mają przy sobie synka Wojtusia, a także młodszego Mikołaja, który niedawno się urodził. Co do niego opieka społeczna nie miała już żadnych zastrzeżeń.

Po dokładnym zbadaniu sprawy sąd jednak uznał, że Solorzowie nadają się na rodziców. Nie są gorsi niż tysiące innych młodych par. Rodzinny Ośrodek Diagnostyczno-Konsultacyjny ocenił ich pozytywnie, ustalając, że "prezentują pożądaną postawę rodzicielską". W maju 2009 roku Sąd Rejonowy w Chorzowie nakazał oddać im dziecko. Kilka miesięcy spędziło w sierocińcu.

Wpadamy do Solorzów z niezapowiedzianą wizytą. Jedna z kamienic w Lipinach, brama i domofon. Na piętrze otwierają się drzwi, z mieszkania bucha fala ciepła. Spory pokój, kuchenna wnęka i łazienka. Przytulnie i jasno, choć w kuchni grzyb. Żyje w tych murach od zawsze.

Wojtuś jest ładnym blondynkiem. Bardzo podobny do taty. Chętnie się śmieje, nie schodzi z ramion ojca. Mamy akurat nie ma, bo wyjechała z młodszym synem do swoich rodziców. Wróci wieczorem.- Synek jeszcze nie mówi - Paweł przygląda się Wojtusiowi z zastanowieniem. - Pobyt w domu dziecka zawsze zostawia ślad.

Nie da się zapomnieć tego, co wydarzyło się zaraz po jego urodzeniu. Gdy pobierali się z Agnieszką, byli młodzi, ale nie nastoletni. On uczył się na kucharza, potem był w liceum wieczorowym. Opieka społeczna miała go w swojej kartotece, bo korzystał ze wsparcia w wysokości 500 zł miesięcznie, gdy się uczył. W domu było czworo dzieci, matka nie miała środków, żeby je kształcić, chciał być chociaż trochę samodzielny, coś osiągnąć.

Co prawda, nie został księdzem, jak matka marzyła, ale był ministrantem i ślubował niepicie. Nawet na weselu nie postawił ani kropli alkoholu. Dlatego, gdy zabierano im dziecko, to bez uwag, że piją i biją. Tylko że są nieprzygotowani do rodzicielstwa.

Paweł do dzisiaj nie rozumie, o co właściwie tej pani, która do nich przyszła w 16. dniu życia Wojtusia, chodziło. Może o to, że ważniejszy od miłości jest bałagan?

Trudno, interwencja

Tego dnia nastrój w domu był taki sobie. Mieli własne mieszkanko, które dostał od miasta. Sam zrobił łazienkę. Ale dowiedział się właśnie, że stracił pracę magazyniera. Żona Agnieszka miała kłopoty z karmieniem piersią. Pani z opieki społecznej nic się nie podobało.

- Synek urodził się drobny i taki nadal był. Miał zapalenie spojówek. Zachorował na to w szpitalu. Byliśmy obydwoje zmęczeni, niewyspani, jak to przy noworodku. W pokoju był zwykły bałagan, nie żaden brud. Nigdy bym nie pomyślał, że nam za to zabierze syna - wspomina Paweł.

- Odebrałam telefon, że moja pracownica nie wie, co robić, bo dziecko Solorzów jest głodne. I ropieją mu oczka, w domu nie ma ubranek, rodzice nieporadni, nie chcą iść do lekarza. Trudno, powiedziałam, niech interweniuje - mówi Danuta Piątek, dyrektor Ośrodka Opieki Społecznej w Świętochłowicach.

- Synek był niedawno na kontrolnej wizycie u lekarza, nic złego nie stwierdził - tłumaczy Paweł. - Pieluchy i ubranka były, kupiłem za becikowe. A ta osoba nagle wzywa policję i pogotowie.

Karetka zabiera dziecko, lekarz stwierdza niedożywienie, zapalenie spojówek i pępka. Po kilku dniach Solorz dostaje decyzję sądu z posiedzenia niejawnego, że jego synek trafi do domu dziecka. Bo oni nie nadają się do dalszej opieki nad Wojtusiem. Przed sąd nikt ich nie wzywa.

Antyterroryści u drzwi

- Nie mogłem w to uwierzyć - blednie Paweł. - To było moje wyczekane dziecko, kochaliśmy je jak nikogo na świecie. Człowiekowi chce się wtedy wyć.

O dalszych wydarzeniach opowiada babcia Felicja. Nie może przy tym usiedzieć, nosi ją - biega w pokoju od meblościanki, na której stoi szopka, wygrana w konkursie muzycznym przez córkę, do pianina i do fotela, na którym leży góra zabawek dla wnuków.

- Taka się zrobiłam nerwowa, że wciąż myślę, kto za mną chodzi. Czy mi wnuka nie ukradną. Jak ktoś dziecko pochwali, boję się, że to jakiś szpieg może - przyznaje.

Wtedy było tak: była pewna, że Wojtusia już sami z dobrej woli po takim czasie nie oddadzą, po cichu pójdzie do adopcji, bo dlaczego nie? Ładny blondynek, z muzykalnej rodziny, rodzice też ładni, zdrowi, niepijący, nieagresywni zupełnie. Ale grubo się pomylili.

- Wykradamy Wojtusia - zarządziła babcia. Nie mogła już patrzeć, jak synowa rozpacza. Paweł się zgodził, poszli. Babcia bez przeszkód weszła na oddział, gdzie leżał Wojtuś, samiutki, z przystawioną butelką. Felicja mówi, że nikt mu tej butelki nie przytrzymał, mógł się zachłysnąć i nikogo wokół. Tym bardziej, bez wahania, hop wnuka do kocyka i do torby. Wyszła, wszędzie pusto, bo święta, ale znalazła się sprzątaczka. Ledwo zdążyli uciec.

Antyterroryści szybko pojawili się przed ich mieszkaniem. Dziecko zabrali, babkę i ojca też, ale do aresztu. Z fasonem, jak porywaczy. Przesiedzieli całą noc w celi.

To sprawa śledczych

- Niczego nie żałuję, siedziałam dumna. Bo już po cichu nic nie mogli zrobić z Wojtusiem, za dużo było o nas hałasu - cieszy się Felicja.

Świętochłowicka opieka społeczna nie ma sobie nic do zarzucenia.

- Wtedy Solorzowie nie nadawali się na rodziców, a teraz się nadają - mówi Danuta Piątek, dyrektor OSP. - Gdyby nie nasza interwencja, to by mogło być inaczej. Odebranie dziecka dało im do myślenia, poprawili się.

A co z czasem, który noworodek zamiast z matką, spędził w sierocińcu? Dlaczego nikt nie pomógł młodym rodzicom, chociaż było wiadomo, że kochają dziecko, tylko je im odebrano? Dlaczego zakazano ojcu zbliżać się do dziecka?

- A to już są decyzje sądu, na które my nie mamy żadnego wpływu - uważa pani dyrektor. - My odebraliśmy to dziecko w najlepszej wierze. Jestem przekonana, że wszystkim wyszło to na dobre. Życzę tej rodzinie jak najlepiej. Ale chociaż już nie korzystają z opieki społecznej, nadal mamy prawo sprawdzać, jak sobie radzą.

A po chwili dodaje: - Zeznawałam kiedyś w sprawie, gdy nie zdążyliśmy z interwencją. Dziecko zostało w rodzinie i zginęło. Nie chciałabym już nigdy w takiej sprawie tłumaczyć się przed sądem.

- Nie mam pojęcia, dlaczego chciano zniszczyć nam życie, za czyje winy cierpimy - mówi Paweł.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto