Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Alicja Bachleda-Curuś zasiądzie w jury 35 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni

Ryszarda Wojciechowska
Jak na prawdziwą gwiazdę przystało, mówi się o niej albo z uwielbieniem, albo z nieskrywaną złośliwością. Dla jednych Alicja Bachleda-Curuś to nasza narodowa duma. Najgorętsze nazwisko polskiego show-biznesu.

Za cztery dni Alicja Bachleda-Curuś przyjedzie na festiwal filmowy do Gdyni i zasiądzie w jego jury. Do tej pory oceniana, teraz sama będzie oceniać. Niektórzy widzą to jako świetny chwyt marketingowy, inni kręcą nosem, że ktoś, kto nie ma na swoim koncie poważnych nagród filmowych, będzie je innym przyznawać. Pojawiły się też sugestie, że ciągnący się za nią tłum fotoreporterów i paparazzich może zdestabilizować imprezę i że jedna aktorka może ukraść filmowcom całą uwagę.

Słysząc te spekulacje, dyrektor artystyczny gdyńskiego festiwalu Mirosław Bork nie kryje rozdrażnienia. Zżyma się, że o Alicji Bachledzie-Curuś mówi się u nas tylko w kontekście celebrycko-plotkarskim. Że więcej uwagi w polskich mediach poświęca się jej związkowi z Colinem Farellem i jej synkowi Henry'emu Tadeuszowi, niż temu, co naprawdę zrobiła. A zrobiła wiele.

- Paranoja polega na tym, że w przypadku Alicji pisze się o wszystkim, tylko nie o gigantycznej pracy, którą ona, jako aktorka, wykonała. Mam dla niej wiele podziwu. Proszę się przyjrzeć jej życiu. Jako niespełna dwudziestolatka, po roli w "Panu Tadeuszu", wyrusza do Stanów Zjednoczonych. I tam bardzo ciężko szlifuje język angielski. Na tyle, że dziś gra duże role w filmach amerykańskich. Kończy jedną z najlepszych szkół aktorskich na świecie - Lee Strasberg Theatre and Film Institute. Potem występuje w prawie dziesięciu filmach - produkcjach niemieckich i amerykańskich. Dlaczego więc nikt nie zauważy, że ona przebiła się przez ogromnie trudny rynek, przez który nie udało się przebić wielu polskim i europejskim aktorom? Wyjeżdżając do Ameryki, podjęła ogromne ryzyko. Przecież mogła zostać w Polsce. Odcinać kupony w serialach. I pewnie nikt by się temu nie dziwił - mówi Bork.

Na pytanie - co z jej dotychczasowej twórczości filmowej można by uznać za "kamyczek węgielny" kariery, odpowiada, że ona ma jeszcze wszystko przed sobą. Obserwuje, jak Alicja bardzo rozsądnie planuje swoją karierę. Nie gra we wszystkich filmach, które jej proponują. Choć ofert ma sporo. I jeśli będzie nadal podążać tą drogą, którą sobie zaplanowała, to przed nią wiele filmów i niejedna filmowa nagroda.

Dyrektor Bork jest też spokojny o atmosferę na festiwalu.
- Myślę, że media się opamiętają. Po każdym festiwalu zostają w pamięci filmy, a nie gwiazdy. A ponieważ w tym roku jest parę interesujących produkcji, mam nadzieję, że one zrobią to, co mają na festiwalu do zrobienia - tłumaczy.

Jego zdaniem, ten medialny szum wokół Bachledy-Curuś skończy się już po pierwszych dwóch dniach. Kiedy wszyscy zobaczą, że to taki sam juror jak inni, dadzą spokój.

To nie będzie pierwszy pobyt Alicji w Gdyni. Przed jedenastu laty przyjechała na festiwal i to z dwoma filmami. Pojawiła się wtedy jako podwójna Zosia. Takie imię miały jej obie bohaterki: jedna w "Panu Tadeuszu", a druga we "Wrotach Europy". W tym ostatnim filmie zagrała nawet niezłą, dramatyczną rolę. Jednak przyćmiła ją wówczas filmowa koleżanka z "Wrót..." - Agata Buzek.
To o Buzkównie głównie mówiono. I nie tylko dlatego, że we "Wrotach Europy" stworzyła lepszą rolę. Ale też dlatego, że na pokaz konkursowy filmu przyjechał jej tata, ówczesny premier Jerzy Buzek.

O Alicji na tamtym festiwalu sprzed lat pisano z sympatią, że towarzyszy jej mama i że podczas gali, ubrana w piękną, szarą suknię, wygląda jak na licealistkę niezwykle dojrzale.

Dr Krzysztof Kornacki, filmoznawca, od razu się przyznaje, że Alicja Bachleda-Curuś to nie jest postać z jego filmowej bajki. W kontekście Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych nie ma wiele o niej, jako o aktorce, do powiedzenia.

- Zagrała w dwóch polskich filmach, nie licząc paru nowalijek serialowych. Wiemy o niej, że dobrze śpiewa, że ma talent do języków obcych, niebanalną, wręcz zjawiskową urodę, hollywoodzką można powiedzieć, która ją predestynuje do grania w wielkich widowiskach filmowych - tłumaczy. Ale też dodaje, że Alicja Bachleda-Curuś musi jeszcze pograć, żebyśmy mogli powiedzieć o niej, że jest dużego formatu aktorką.

Przyznaje, że jeszcze nie widział ostatniego osiągnięcia Alicji Bachledy-Curuś z Colinem Farellem, czyli filmu "Ondine".

Właściwie można powiedzieć, że Alicja od dzieciństwa była skazana na sukces. Ta 27-letnia aktorka (12 maja obchodziła urodziny) urodziła się w meksykańskim Tampico (w 2008 roku została honorowym obywatelem tego miasta). Oryginalne miejsce urodzenia zawdzięcza tacie geologowi, który pracował w Meksyku.

Pierwsze kroki na estradzie stawiała mając sześć lat. Od dziecka przejawiała zdolności artystyczne. Talent szlifowała w Studiu Teatru Muzyki i Tańca Elżbiety Armatys. W latach 90. była jedną z najczęściej nagradzanych solistek dziecięcych na krajowych festiwalach. Śpiewanie to jej druga wielka pasja obok aktorstwa, jak przyznaje.

W 2000 roku spotkałam Alicję w sopockim Sfinksie na urodzinach polskiej edycji MTV. Ona już była po roli w "Panu Tadeuszu". Wśród wielu gwiazd, jakie wtedy w imprezie uczestniczyły, Alicja, niczym filmowa Zosia, stała skromnie z boku, ze spuszczonymi oczami. Powiedziała mi wtedy, że właśnie nagrywa płytę i po cichu marzy, że znajdzie się w MTV jako wokalistka. Potem na pytanie, czy wiele się zmieniło w jej życiu po zagraniu Zosi, odparła, że wszystko, poza rodziną, w której nadal ma największe oparcie.

- Na wiele rzeczy nie mogę już sobie pozwolić. Jestem teraz pod ciągłą medialną kontrolą - tłumaczyła.

W 2001 roku wydała płytę pt. "Klimat". To był dla niej dobry rok nie tylko muzycznie. Bowiem zaliczyła też w nim zagraniczny debiut, pojawiając się w niemieckim filmie "Z miłością nie wygrasz". W następnych latach były jeszcze inne produkcje niemieckie. Aż wreszcie rola w filmie niemiecko-amerykańskim "Trade", w którym zagrała Weronikę, Polkę porwaną przez gang handlarzy ludźmi. W tym filmie, w głównej roli, mogliśmy zobaczyć amerykańskiego aktora Kevina Kline'a.

Będąc już jedną nogą za granicą, nie uciekała od krajowych seriali. Na swoim koncie ma dwuletnią przygodę z "Na dobre i na złe" jako dziewczyna Tomka Burskiego. W jej życiu jest też epizodyczny flirt z sitcomem, i to w Gdańsku. W 2002 roku wystąpiła gościnnie w jednym odcinku "Lokatorów", których kręcono w gdańskim ośrodku telewizyjnym. Anna Włodarczyk, zaangażowana w tę produkcję, wspomina Alicję Bachledę- Curuś jako bardzo skromną dziewczynę. Chociaż już wtedy była w Polsce gwiazdą.

Z późniejszego życia Alicji Bachledy-Curuś, tego w Ameryce, z jej związku z Colinem Farellem polskie media, a w szczególności tabloidy zrobiły telenowelę. Nie ma dnia, żeby się coś na jej temat nie ukazało. Ze szczegółami (czasami prawdziwymi, a czasami nie) opisuje się jej każdy ruch, kiedy się tylko pojawia. Chrzest syna najgorętszej pary Curuś/Farell w Krakowie był przez paparazzi określany jako operacja szczególnego rażenia. Zdjęcia były niemal na wagę złota. Teraz też już przed festiwalem pojawiły się spekulacje, że irlandzki gwiazdor wynajął dla swojej partnerki sporą ochronę, która ma jej strzec podczas jurorowania, ponieważ wie, jak bardzo jest w Polsce sławna.

Artysta estradowy i prześmiewca Paweł "Konjo" Konnak, pytanie o przypadek medialny Alicji Bachledy-Curuś kwituje najpierw śmiechem. A potem mówi, że jego zdaniem jest to kolejna projekcja zupełnie nieuzasadnionego kompleksu polskiego.

- Wydaje mi się, że my jako naród mamy się czym poszczycić na świecie. Nie musimy pompować balonu jeszcze młodej artystki, która przez buduar irlandzkiego aktora ma być ambasadorem polskości. To nie jest zresztą jedyny przypadek. Pamiętam, jak przed paroma laty w tabloidach podniecano się Polką [to nie była jednak aktorka - dop. aut.], która miała krótkotrwały romans z Hugh Grantem. Opisywano przez całe tygodnie te hughgrantowe rajdy łóżkowe. Zresztą to nie jest jakaś osobnicza polska patologia. Ale cały świat ma fioła na punkcie amerykańskiej popkultury. I my się w to wpisujemy. Kiedy jestem w Anglii, obserwuję ekscytację Angoli tym, że jakaś ich rodaczka związała się z którymś z amerykańskich gwiazdorów. Pisma kolorowe żyją wszędzie swoim życiem. I pompują rzeczywistość wirtualną. Często czytam na Pudelkach czy Kozaczkach niby o topowych artystach, których ja, jako artysta jednak bądź co bądź aktywny, nie widziałem na oczy. To oznacza, że trzy czwarte tych historii z kolorowych pism i portali to jakieś byty wirtualne - mówi Konjo.

Kręci też głową na zaproszenie Alicji Bachledy-Curuś do jury takiego festiwalu jak gdyński.
- Kiedyś zapraszano do jury wielkich polskiego kina. A dzisiaj zasiądzie w nim aktoreczka. Chwyt marketingowy? Zgoda. Jeśli przyjąć, że czasy są takie, iż wyższą kulturę trzeba podpompować podkulturą, to dlaczego w jury nie zasiądzie Jola Rutowicz, Jacyków czy agent Tomek? Oni też są celebrytami. Jak już, to idźmy po całości - kwituje ze śmiechem.

Ten jego głos wpisuje się też w inne krytyczne, które pojawiają się w różnych recenzjach, a przede wszystkim w internecie. Nawet przy okazji ostatniego filmu Alicji "Ondine" nie pisze się o samej produkcji, tylko o aktorce. Przy tej okazji bardzo wyraźnie wyodrębnił się klub antyfanów i prawdziwych fanów. Ci pierwsi wypisywali, że jest drewnianą aktorką, wywyższającą się. Że już słabo mówi po polsku, a przecież tak krótko jest w Stanach. Wyzłośliwiano się, że rolę w "Ondine" dostała dzięki romansowi z Colinem, że nie jest najlepszą matką, skoro jeździ promować film bez synka (na festiwal do Gdyni przyjedzie z synkiem). Tych, których kariera aktorki kole w oczy, jest jednak zdecydowanie mniej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto