Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdynianin Miłosz Sakowski nakręcił film dyplomowy z Anną Dymną [ROZMOWA z reżyserem]

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Z Miłoszem Sakowskim, autorem filmu "Dzień babci", rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

W "Dniu babci" główną rolę zagrała Anna Dymna. Tym filmem obronił Pan właśnie celująco dyplom w Gdyńskiej Szkole Filmowej. O czym jest "Dzień babci"?
To opowieść o młodym człowieku, który chce okraść starszą kobietę metodą "na wnuczka". I kiedy się wydaje, że wszystko idzie dobrze, ta starsza, niedołężna pani demaskuje go i zamyka w mieszkaniu. Oszust chce uciec, wpada w furię i wtedy kobieta proponuje mu układ. Obiecuje, że dostanie od niej więcej pieniędzy niż chciał, ale musi udawać jej wnuka przed pracownikiem socjalnym, który ma przyjść i sprawdzić, czy ktoś z rodziny się nią opiekuje. Bo jeśli nie, to straci mieszkanie i zostanie przeniesiona do domu pomocy społecznej.

Dość nietypowe podejście do problemu, jakim jest metoda "na wnuczka". W Pana filmie ta starsza kobieta warta jest tego młodego oszusta. On złodziej, ona z problemem alkoholowym i cukrzycą. Kupa nieszczęścia.
Chciałem opowiedzieć historię o spotkaniu egoistów, o dwójce samotnych ludzi, którzy muszą działać razem. Stąd ta narracja, że trafił swój na swego. Tu nikt z gruntu nie jest dobry ani zły.

To nie są bohaterowie, których można polubić. Nawet Anna Dymna jako starsza, schorowana pani jest raczej żałosna i niesympatyczna.
Trudno polubić ich z osobna, za to razem tworzą duet, który chce się oglądać. Cały czas się docierają, uczą się być dla siebie. Po pierwszych projekcjach widzę, że to bardzo się podoba.

Namówić panią Annę Dymną do filmu dyplomowego nie było chyba takie proste.

Oj, nie było.

Od początku pisania scenariusza wiedział Pan, że to ona zagra babcię?
Tę bohaterkę wzorowałem trochę na swojej babci, która też ma na imię Judyta, jak filmowa babcia. I jest taką Judytą wojującą, jak z Biblii. Szukałem aktorki dojrzałej, z dużym doświadczeniem aktorskim. I wybór padł na panią Anię. Wiedziałem, że to może być dobry pomysł na przełamanie jej dotychczasowego wizerunku filmowego - takiej Ani ciepłej, wrażliwej, romantycznej z "Nie ma mocnych" albo "Znachora". Kiedy szukałem materiałów na jej temat, znalazłem wywiad radiowy, w którym ona tym swoim ciepłym głosem tak soczyście przeklęła. I już wiedziałem, że to ta przewrotność, której szukam.

Zwrócił się Pan z propozycją, aby zagrała.
Zadzwoniłem i od razu usłyszałem: - Nie przysyłaj mi, synku, scenariusza. Bo nie mam czasu. Nie chciała czytać, bo jak powiedziała, będzie jej żal, że nie może zagrać. Ale ja już pisałem scenariusz z myślą o niej. Pomyślałem więc - prześlę, niech chociaż żałuje. Wysłałem. Po dwóch tygodniach dostałem e-maila od pani Ani, takiego z ochrzanem, w stylu - jak mogłeś, teraz rzeczywiście żałuję, bo scenariusz bardzo mi się podoba. I dodała, żeby sprawdzić, czy nie ma możliwości pracy nad filmem w innym terminie. Bo pani Ania miała już wyznaczony termin operacji. W wyniku różnych perturbacji udało się zdjęcia przesunąć i pani Ania mogła zagrać.

Jak wyglądały zdjęcia?
To był niesamowity dla nas czas. Bo pani Ania spędziła z nami 10 dni, niemal bez przerwy. Mieszkała zresztą w tym samym budynku w Gdyni, gdzie kręciliśmy zdjęcia. Plan filmowy miała tylko dwa piętra wyżej. Czuliśmy, że pani Ania jest całkowicie pochłonięta naszym projektem. Chociaż nie mieliśmy w budżecie pieniędzy, żeby zapłacić jej tyle, ile wynosi normalna stawka dla aktora z takim doświadczeniem. Pani Ania grała, bo wierzyła w scenariusz i bardzo chciała pomóc.

Udało się też pozyskać innego znanego aktora - Łukasza Simlata.

To nie była duża rola, ale ważna, epizod kluczowy. Bo starsza pani i jej rzekomy wnuczek niemal przez cały film przygotowują się do spotkania ze swoim przeciwnikiem, którego zagrał Łukasz Simlat. Jego epizod to był tylko jeden dzień zdjęciowy. Ale przyjechał. I to z poświęceniem, bo wieczorem skończył zdjęcia w teatrze telewizji, a nocą jechał do nas, żeby już o szóstej rano być z nami na planie. To kolejny prezent, który dostałem.

Trzecia postać to wnuczek.
Gra go Mateusz Nędza ze szkoły teatralnej w Warszawie. I to jego filmowy debiut. Miał trudne zadanie, bo partnerował tak wybitnej aktorce. Ale pani Ania nie gwiazdorzyła. Nie onieśmielała. Nie musieliśmy przy niej chodzić na palcach. Kiedy trzeba było stanąć do tak zwanego kontaktu, kiedy kręciliśmy tylko jego twarz, stawała obok, żeby mógł mówić do niej. Czasem aktorów zastępują w takiej sytuacji asystenci. Ale pani Ania nigdy nie odpuszczała. A przecież mieliśmy wiele wyczerpujących scen, z upadkiem, szarpaniem się.

Co będzie dalej z filmem? Festiwale?
Teraz trwa postprodukcja, dźwięk, kolor, staram się zdobyć prawa do piosenki "Podaruj mi trochę słońca", która przewija się przez film. A uzyskanie praw wcale nie jest łatwe. Jednak bardzo mi zależy. A potem, mam nadzieję, rozpocznie się dla filmu ścieżka festiwalowa.

Pan jest już gotowym reżyserem? Bo to właściwie koniec szkoły.

To były bardzo intensywne dwa lata w moim życiu. Na razie jestem w szoku, że nie trzeba codziennie wcześnie wstawać, żeby zdążyć na zajęcia. Z Marcinem Kubawskim, z którym pisaliśmy "Dzień babci", piszemy już kolejny scenariusz, tym razem pełnometrażowy. Wiem, że w tym zawodzie trzeba się samemu zmuszać do pracy, do pisania scenariusza, do szukania producentów. Teraz zaczyna się już prawdziwe życie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto