Środa przed południem. Restauracja w Orłowie, na potrzeby serialu przybiera nazwę "Delfin". W środku ciasno i gęsto od ludzi. Kamery, obsługa, kable. Trzeba patrzeć pod nogi, żeby się nie zaplątać. Każdy musi wiedzieć, gdzie stać, żeby nie wchodzić w kadr. Tempo, próba, ujęcie, dubel. I znowu dubel i jeszcze raz to samo... Kiedy się udaje nakręcić scenę, ekipa oddycha z ulgą.
Nie ma czasu na dowcipy i żarty na planie. Tempo, tempo... przypomina co chwila reżyser Wojciech Pacyna. Jeżeli zdarzy się moment zabawny, to nie wyreżyserowany.
- Zbyszek, rozciągnij na końcu ten uśmiech. Ale nie zębicznie - zwraca uwagę Suszyńskiemu Pacyna. - Rozumiem, bez szuflady - odpowiada aktor, a ekipa wybucha śmiechem.
Równie wesoło robi się na chwilę, kiedy reżyser woła do charakteryzatorek malujących aktorkę: Dziewczyny, pospieszcie się. - Jeszcze chwilę. Mamy plamy na dekolcie - słyszy w odpowiedzi.
Dla Pacyny, który wcześniej reżyserował "Samo życie" dla Polsatu, "Linia życia" to pierwszy serial z formatu. Format jest włoski, przysposobiony na warunki polskie. Pewne historie trzeba więc zmieniać.
- Nie mamy jak Włosi sjesty. Również pewne obyczajowe i prawne sprawy nie pasują do naszych realiów. Ale problemy są wszędzie takie same - tłumaczy reżyser.
"Linia życia" opowiada o czterech sopockich rodzinach. Mamy tu biznesmenów, lekarzy, restauratorów. Miłość przeplata się z zazdrością, złość z nienawiścią. Jest miejsce na przyjaźń, są wielkie pieniądze, codzienne kłopoty i niecodzienne dramaty, jak to w telenoweli. Pacyna tłumaczy, że tym razem mają sporo nowych aktorów, nieogranych jeszcze twarzy. I muszą się z nimi oswoić.
- To są osoby bez doświadczenia kamerowego, ale szybko w ten mechanizm wejdą - zapewnia.
Te nowe, nieograne twarze, to pomysł Michała Kwiecińskiego, producenta serialu. Znanego w środowisku filmowym i serialowym człowieka ze szczęśliwą ręką do aktorów. Wielu z tych, którzy okupują dzisiaj filmowe i serialowe plany, to jego odkrycia.
- Część aktorskich twarzy już się nam, po prostu, opatrzyła, chociaż dobrych aktorów nigdy dość. Ale młodym trzeba dać szansę - kwituje reżyser.
Praca na planie to nie sielanka. Z jednej strony chce się wycisnąć z aktorów jak najwięcej, a z drugiej wszystko ogranicza czas.
- Na przykład porwanie quadów i zabawę na plaży, czyli siedem scen, zrobiliśmy w siedem godzin. Przy filmie zdjęcia trwałyby co najmniej dwa dni - opowiada pracownik ekipy.
Zdjęcia do pierwszych odcinków serialu kręcono przez sześć dni. Potem ekipa będzie się pojawiać nad morzem 2-3 dni w miesiącu, żeby dograć sceny w plenerze. Reszta zdjęć będzie kręcona w studiu, w Warszawie.
Fajna, twarda matka
Małgorzata Potocka gra w tym serialu Teresę Kessler, sopocką restauratorkę.
- Mamy trzy córki i żyjemy ich perypetiami. Przyjaźnimy się też z drugą rodziną. Te relacje są fajnie sportretowane. Bo my jesteśmy średnio zamożni, ale ci nasi przyjaciele to ludzie naprawdę bogaci, mający wytwórnię soków. I jedyne, na co nie stać tej rodziny żyjącej w luksusie, to prawda wobec siebie. A moja rodzina jest niezwykle emocjonalnie ze sobą związana - opowiada aktorka.
Podczas krótkiej przerwy, jaką ma na planie, wracamy wspomnieniami do jej ulubionego serialu "Maki, żony i kochanki". To była rola - wzdycha. I dodaje, że żałuje, iż nie nakręcono dalszej części. Ale też lubi teraz swoją zwariowaną bohaterkę z "Barw szczęścia". Czy nie czuje frustracji na myśl, że kino o niej nie pamięta?
- Bardzo bym chciała zagrać w filmie, bo jestem aktorką filmową. Od filmu zaczęłam i przez dwadzieścia lat w nim grałam, jeszcze zanim pojawiłam się w serialu.
Ale co znaczy frustrować się? A raczej po co? Dzisiaj aktor jest tylko wtedy nieszczęśliwy, kiedy telefon nie dzwoni. Jak dzwoni, jest dobrze. Wie pani, że teraz nawet bardzo wybitni aktorzy grywają w serialach. Ostatnio widziałam przygotowywaną przez HBO produkcję serialową z Kate Winslet. Poza tym teraz seriale robią na świecie fantastyczni reżyserzy filmowi. Myślę, że wkrótce u nas, za seriale też wezmą się filmowi reżyserzy i będą je tworzyć w ambitny sposób. My jesteśmy jeszcze w fazie, którą Ameryka ma za sobą, w fazie soap-opera - mówi aktorka.
- Muszę porwać panią Małgosię - brutalnie przerywa ktoś z ekipy. Wracamy więc do rozmowy po nagraniu kolejnej sceny.
Dla Małgorzaty Potockiej jest jasne, że inaczej się gra z tym samym ładunkiem emocji w teatrze czy filmie, a inaczej w telewizji. W przypadku serialu kamera jest zazwyczaj skupiona na twarzy. Na dużych planach w filmie albo na scenie w teatrze, ekspresji można sobie dodać ciałem. Tu się już nie da. Tu grają minimalne ruchy, jedno spojrzenie, mięsień na twarzy - tłumaczy aktorka. Przyznaje ze śmiechem, że praca na planie to nie zabawa. Wieczorem trzeba się nauczyć tekstu. Ale on i tak czasami umyka następnego dnia. Liczba scen do zagrania jest ogromna, czasami się kręci dziewięć, dziesięć scen jednego dnia. Trzeba być skupionym.
Nie ma czasu na zastanawianie się, wymyślanie. Tu się wchodzi i gra. Na tym polega fabryka robienia seriali.
Jej bohaterkę widzowie będą lubić. Dzielna kobieta, fajna matka, która wychowała trzy córki. I twarda. Kiedy żartuję, że widzę pewne podobieństwo jej bohaterki do niej prywatnie, odpowiada: - Gdyby aktor się podpierał swoim prywatnym życiem, nie byłby dobrym aktorem. Ale to prawda, że wszystko, co się w życiu przeżyło, ma dla aktora znaczenie. Gram dojrzałą osobę, którą jestem, mam też prywatnie córki. Nie jestem, co prawda, restauratorką, ale chciałabym nią być, bo uwielbiam gotować i mogłabym nie wychodzić z restauracji - kończy.
Cały czas "przy korycie"
Ze Zbigniewiem Suszyńskim wychodzimy z restauracji na zewnątrz. Przed nami morze.
- Jak ja to lubię. Morze nadaje naszemu serialowi taki oddech, prawdziwą przestrzeń - zaczyna rozmowę. Czy pani wie, że jestem po trosze sopocianinem? Od dziesięciu lat mam mieszkanie w Sopocie. I kocham to miasto. Kiedy tylko znajdę czas, to przyjeżdżam. Ale coraz mniej mam tych wolnych chwil - tłumaczy gorzko. Jego bohater Adam Kessler jest właścicielem restauracji w Sopocie.
- Tu Gdynia robi za Sopot. A Delfin za Skorpiona - śmiejemy się.
- Kessler jest dobrym człowiekiem, zaradnym, troskliwym ojcem. Stara się dbać o dom, o restaurację. Troszkę roztrzepany ale rekompensuje to troską o rodzinę i miłością do niej - opowiada aktor. Cieszy się, bo to rola inna niż te, które się wcześniej do niego przykleiły z seriali: "Na dobre i na złe", "Fala zbrodni", "Samo życie" czy "Biuro Śledcze". Nie grywał przyjemniaczków. Więc był zdziwiony, kiedy mu Adama zaproponowali.
- Nie mam takiej potrzeby, żeby z jednego serialu wchodzić w drugi. Mam teatr. Moim sąsiadem w garderobie jest Borys Szyc. Ja tu w Orłowie na planie, a on teraz w tym samym czasie w Sopocie, na planie filmowym - mówi Suszyński.
Po chwili tłumaczy, że on sam nie pcha się na wielki ekran. Nawet gdyby chciał, to czy by mu się udało?
- Proszę zobaczyć, jest dziesięć osób w tym zawodzie, które nieustannie w filmie grają. To jakaś paranoja. Reżyserzy powinni chodzić czasami do teatru, żeby zobaczyć, co kto robi - mówi.
Wspomina film "Ostatni dzwonek" sprzed 20 lat, w którym grał główną rolę (plenery zresztą filmowano w Gdańsku). Dzisiaj, gdyby zagrał w takim filmie, miałby cztery lata finansowo do przodu. A dziś, jak to mówią, trzeba być cały czas przy korycie.
- Ale jak dojść, skoro wszystkie miejsca zajęte? - śmiechem kończy rozmowę.
Akcja będzie gęsta
Anna Samusionek też tego dnia ma zdjęcia.
- W serialu gram matkę, która ma problemy z synem. I w kolejnych odcinkach te problemy będą się odsłaniać - opowiada aktorka. Gram pozytywną postać. To typ bohaterki, która nie posługuje się seksapilem. Nie ma za dużo pieniędzy, a jeszcze musi utrzymać dwudziestoletniego syna, który nie bardzo chce się dokładać do rodzinnego budżetu. Więc widzi pani, łatwo mi w serialu nie będzie. Sporo finansowych problemów i życiowych. Jak tu żyć bez mężczyzny, bez pieniędzy i bez seksapilu? - śmieje się.
Aktorka przyznaje, że bardzo ją cieszy fakt, że jej syna gra Sebastian Fabijański (zabłysnął w serialu "Tancerze"), który jej zdaniem jest nie tylko niezwykle ciekawym, młodym aktorem, ale też interesującym człowiekiem.
- To przyjemność bycia na planie z tak niebanalnym młodym mężczyzną - mówi Samusionek.
Na pytanie - czym ten serial się różni od innych, tego typu obyczajowych produkcji, aktorka odpowiada, że jest bardzo gęsty w akcji i w zdarzeniach. Jeżeli widz zgubi kilka odcinków, to będzie musiał sporo nadrobić, żeby się zorientować w tym, co się wydarzyło. To nie jest tasiemiec. Nie będzie się wlókł.
W pozostałych rolach zobaczymy m.in.: Beatę Ścibakównę, Katarzynę Maciąg, Tomasza Ciachorowskiego, który podbił ostatnio serca nastoletniej widowni rolą w serialu "Majka" i Jana Monczkę - tak, tak, tego najsłynniejszego serialowego uwodziciela z serialu "Tulipan". Emisja "Linii życia" zaplanowana jest na wiosnę tego roku w Polsacie.
Wybory samorządowe 2024 - II tura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?